Tradycje kultury politycznej polskiej i moskiewskiej, która przekształciła się w rosyjską, układają się biegunowo przeciwnie - mówi PAP historyk prof. Andrzej Nowak z UJ i PAN, autor właśnie ukazującej się książki „Polska i Rosja. Sąsiedztwo wolności i despotyzmu X-XXI w.”.
CZYTAJ TAKŻE:
Polska Agencja Prasowa: Do rąk czytelników trafia właśnie nowa książka pana profesora, w której opisuje pan stosunki polsko-rosyjskie. Kiedy możemy mówić, że rozpoczynają się relacje między Polską a Rosją?
Prof. Andrzej Nowak: Wskazanie dokładnego momentu w dziejach, kiedy te relacje się rozpoczęły, nie jest łatwe, ponieważ spór o to, od kiedy w ogóle można mówić o Rosji, trwa do dzisiaj. To jest spór o dziedzictwo pierwszego państwa Słowian wschodnich – Rusi Kijowskiej, powstałej w wieku IX. Ten spór ma charakter polityczny i jest cały czas aktualny, co pokazuje chociażby wojna w Ukrainie. Rosja, twór państwowy budowany dopiero od XIV wieku wokół Moskwy, rości sobie bowiem pretensje do bycia wyłączną kontynuatorką Rusi Kijowskiej. Wedle interpretacji, która trwa przez wieki i którą obecnie podejmuje Władimir Putin, oznacza to, że Rosja ma prawo do Kijowa, a tak naprawdę do całej Ukrainy, co ma się wpisywać w prowadzoną od wieków ideologię zbierania ziem ruskich.
Twórcą tej ideologii jest wielki książę moskiewski Iwan Kalita, który na początku XIV w. ogłosił imperialne ambicje Moskwy. Uznał bowiem, że to prowincjonalne północne księstewko na kresach dawnej Rusi Kijowskiej stanie się jej sukcesorem i podbije wszystkie ziemie, które oryginalnie należały do tej pierwszej państwowości wschodnich Słowian. Od tego momentu można mówić o pewnej ambicji stworzenia przyszłości Rosji, choć jeszcze przez dwa wieki nadal o tym państwie mówiono „Moskwa”, a nie „Rosja”.
Drugim kluczowym momentem jest strategiczny przełom, który nastąpił w połowie XVII w. Wówczas Moskwa, po tragicznych konfliktach wewnętrznych Rzeczypospolitej, do których doszło po powstaniu Kozaków pod przywództwem Bohdana Chmielnickiego, zajęła wschodnią połowę Ukrainy. To właśnie od tego momentu można mówić, że nie jest to już tylko Moskwa, ale właśnie już Rosja, która zagarnia kolejne kraje pod hasłem jednoczenia ziem ruskich i która prowadzi twardą ekspansję pod hasłem wyzwalania świata w imię zbawienia wszystkich ludzi przez prawosławie, czyli jedyną prawdziwą religię. Tak tworzy się koncepcja „ruskiego miru” połączonego z imperialną polityką i prawosławną ideą rekonkwisty.
Książka pana profesora ma wymowny podtytuł – „Sąsiedztwo wolności i despotyzmu”….
Tradycje kultury politycznej polskiej i moskiewskiej, która przekształciła się w rosyjską, układają się biegunowo przeciwnie. Nie twierdzę, że jest to zdeterminowane od najdawniejszych czasów, ale niewątpliwie taką tendencję można dostrzec przynajmniej od momentu, kiedy pojawiło się państwo moskiewskie i kiedy jednoznaczną ideologią tego państwa stała się autokracja, czyli samodzierżawie. Wiązało się ono z tym, że jest jeden władca, a wszyscy poddani są w pewnym sensie niewolnikami wielkiego księcia, a później cara. Pocieszali się niejako w tej wspólnej niewoli tym, że car wciąż podbija nowe narody i że ostatecznie ten car może stać się władcą całego świata.
Z kolei w Polsce od epoki późnego średniowiecza rozwijał się system polityczny oparty na zasadzie umowy między władcą a poddanymi, którzy stali się obywatelami. Co prawda dotyczyło to tylko szlachty, która będąc jednak wyjątkowo liczna, stworzyła największy w ówczesnej Europie naród polityczny, naród ludzi wolnych. Tradycje sejmów, sejmików, samorządu, a więc reprezentacji politycznej, która broni swojej wolności, są istotą tradycji Rzeczypospolitej.
System samodzierżawia trwał, kiedy Rosja weszła do Europy wraz z Piotrem I. Kiedy podjęła swoisty wysiłek modernizacji, nie zmieniła jednak ani na jotę swojego ustroju politycznego. Samodzierżawie przekształciło się w oświecony despotyzm, którego symbolami stali się Piotr I czy Katarzyna II – monarchowie, którzy z nie mniejszą brutalnością rządzili swoimi poddanymi i z nie mniejsza energią podbijali kolejne narody dookoła Rosji, niż czynili to Iwan III, właściwy twórca potęgi państwa moskiewskiego, czy Iwan IV Groźny.
Rosja niewątpliwie europeizowała się w XVIII i XIX w. w dziedzinie kultury. Ten rozkwit kulturalny Rosji budzi podziw, jednak nie wpłynął na zmianę systemu politycznego, kultury politycznej carskiej, imperialnej. Ta kultura rozwijała się przecież dzięki podbojowi i wcielaniu coraz to nowych ludzi, a w związku z tym talentów, w obręb przymusowej identyfikacji z rosyjskością. Podam dwa przykłady rosyjskich kompozytorów, których nazwiska zna każdy meloman na świecie – Igor Strawiński i Dymitr Szostakowicz.
Szostakowicz był prawnukiem polskich powstańców, wnukiem polskich działaczy niepodległościowych, ale wskutek zsyłki na Syberię i swoistej asymilacji w tamtejszym środowisku już w trzecim pokoleniu, czyli rodziców kompozytora, stali się oni de facto Rosjanami. W ten sposób człowiek, którego korzenie sięgają polskości i buntu przeciwko rosyjskości, stał się symbolem wielkiej rosyjskiej muzyki. Igor Strawiński z kolei to potomek senatorskiego rodu Rzeczypospolitej, który stał się Rosjaninem wskutek działania prawa imperialnego. W przypadku małżeństwa mieszanego między katolikami a prawosławnymi dzieci musiały być wychowywane w wierze prawosławnej. W ten sposób ojciec kompozytora musiał przyjąć prawosławie, ponieważ pochodził z małżeństwa mieszanego. Mówię o tym po to, abyśmy sobie uświadomili, że kultura rosyjska, która tylekroć jest przywoływana jako przykład europejskich aspiracji Rosjan, także ma ścisły związek z ekspansywnym imperializmem, realizowanym kosztem sąsiadów.
Chcę jednak zwrócić uwagę na przykład jeszcze jednego twórcy. Poetę Aleksandra Puszkina podziwia Rosja, ale ma powody za jego geniusz poetycki podziwiać go także świat. Warto przypomnieć, że jest on autorem tzw. trylogii antypolskiej, czyli zestawu wierszy najbardziej szowinistycznych i podsycających nienawiść Rosjan do Zachodu, a w szczególności do Polski. Zrodziło je poczucie zagrożenia imperium przez „bunt” Polski, czyli przez Powstanie Listopadowe. Tych wierszy uczy się na pamięć w rosyjskich szkołach i do dzisiaj stanowią one swoistą podstawę wychowania szowinistycznego w Rosji Władimira Putina. Widzimy w Puszkinie autora „Eugeniusza Oniegina”, pięknej opowieści o miłości. Jednocześnie ten sam autor wpaja w kolejne pokolenia Rosjan nienawiść do Polski, Zachodu, imperialną pychę (także np. w poematach „Jeniec kaukaski”, „Jeździec miedziany” czy w dramacie „Borys Godunow”) – i to raczej ten aspekt jest częściej podnoszony w Rosji niż piękne słowa o miłości.
Jakie czynniki kształtowały polsko-moskiewskie, a następnie polsko-rosyjskie relacje?
Tego konfliktu bardzo trudno było uniknąć. Wspomniałem już o różnicach kultury politycznej. Warto jednak zaznaczyć, że pierwszym czynnikiem była różnica wyznania. Linia podziału między prawosławiem a światem łacińskim kształtowała się niemal od początku naszych relacji. Ruś i jej władca Włodzimierz przyjęli chrzest w obrządku bizantyjskim w 988 r., a dwadzieścia dwa lata wcześniej książę Mieszko przyjął chrzest w obrządku łacińskim. To oczywiście nie przeszkadzało w pierwszych wiekach po chrzcie nierzadko przyjaznym stosunkom czy związkom matrymonialnym między sąsiedzkimi księstwami czy władcami. Rurykowicze bardzo często zawierali małżeństwa z Piastównymi i na odwrót. Ta różnica wiary nie od początku determinowała pewną wrogość, ale niewątpliwie przyczyniała się do pewnego rodzaju kulturowej nieufności.
Ten próg urósł bardzo wysoko, kiedy w XIV w. Moskwa przyjęła prawosławie jako oręż ideologiczny oraz kiedy w XVI w. zaczęła odwoływać się do ideologii Moskwy jako Trzeciego Rzymu, która głosiła, że pan Kremla ma obowiązek „wyzwolić” cały świat dla prawosławia, ponieważ jest jedynym władcą prawosławnego imperium. Moskwa wobec tego miała być nową stolicą wiecznego imperium, trzecią (po Rzymie i Konstantynopolu) i ostatnią, obdarzoną misją podboju, w pierwszym rzędzie rzekomego wyzwolenia wyznawców prawosławia, którzy zamieszkiwali inne kraje. Kierowało to Moskwę oczywiście przeciw państwu polsko-litewskiemu, gdzie wszak duża część mieszkańców Wielkiego Księstwa Litewskiego wyznawała prawosławie.
Ważny był także czynnik geopolityczny. Oczywiście zawsze między sąsiadami występują spory o terytorium, nie zawsze jednak mają one tak silne strategiczne znaczenie, jak w przypadku relacji rosyjsko-polskich. Kiedy Rosja stanęła mocną stopą nad Dnieprem i wykorzystując powstania kozackie, zagarnęła wschodnią połowę Ukrainy, stało się jasne, że chce rozwijać swoją ekspansję na południe, w kierunku Dunaju i Morza Czarnego lub też na północ – nad Bałtyk. Musiała się zderzyć z Rzecząpospolitą, która leżała na trasie tej ekspansji. Rosja, jeśli chciała stać się mocarstwem europejskim, dyktującym warunki Europie, musiała podbić i podporządkować sobie Polskę.
Ostatecznie nie tylko państwo polsko-litewskie uległo, nie uzyskując żadnej pomocy ze strony krajów europejskich w dziele powstrzymywania ekspansji imperializmu rosyjskiego, ale jeszcze Rosja znalazła partnerów i współpracowników w likwidacji Rzeczypospolitej wśród mocarstw europejskich – w cesarstwie habsburskim i królestwie pruskim. Ta sytuacja pokazuje pewnego rodzaju niebezpieczną tendencję w naszych relacjach. Rosyjska ekspansja sama w sobie jest co prawda dla nas groźna, ale najgroźniejsza staje się wtedy dopiero, gdy znajduje partnerów po stronie państw zachodnich.
Czy stosunki między Polską a Rosją mogły być jednak dobre? Czy można było w jakiś sposób uniknąć tego konfliktu?
W historii był jeden taki moment, pod koniec XVII w. podczas panowania króla Jana III Sobieskiego. Po tym, jak Rzeczpospolita uznała zabór połowy Ukrainy przez Rosję, co nastąpiło w 1686 r., Rosja osiągnęła swój etapowy cel w tym konflikcie, a Rzeczpospolita wciąż jeszcze pozostawała dużym i suwerennym krajem. W czasie tych kilkunastu lat do końca stulecia nie było żadnych konfliktów między Rosją a Polską, żaden z tych z krajów nie podlegał drugiemu, nie był ofiarą penetracji i dominacji politycznej ze strony drugiego.
W Moskwie pojawiło się nawet wyjątkowe w historii zjawisko mody na polskość. Na dworze moskiewskim zaczęto mówić po polsku, nosić polskie stroje, malować portrety według sarmackiego wzoru, czytać literaturę, jaka docierała z Polski. Wynikało to z tego, że chwilowo Rosja nasyciła się sukcesami swojej ekspansji w kierunku zachodnim, a pomimo konfliktów, o których mówiłem, na Zachodzie Rzeczpospolita była krajem najbliższym kulturowo Rosji.
Zmiana nastąpiła dopiero wtedy, gdy władzę przejął Piotr I, który podjął nowy etap ekspansji Rosji w kierunku zachodnim. Car nie chciał już żadnej równowagi z Polską – chciał ją całkowicie podporządkować swoim planom uczynienia z Rosji mocarstwa panującego nad całą, przynajmniej wschodnią, połową Europy. Uczynił to skutecznie. Rzeczpospolita stała się krajem formalnie sojuszniczym wobec Rosji, a faktycznie całkowicie Rosji podporządkowanym, niszczonym od wewnątrz przez wpływy rosyjskie. Taki stan rzeczy trwał właściwie od początku wieku XVIII aż po XX w., pogłębiając się oczywiście z chwilą ostatecznego rozbioru. Od 1815 r., co warto podkreślić, Rosja miała pod swoim panowaniem 82 proc. terenu rozebranej Rzeczypospolitej; Prusy – 7 proc., Austria – 11 proc. Polacy, chcąc odzyskać niepodległość, musieli walczyć przeciwko Rosji.
Czy rozpad Związku Sowieckiego nie mógł przynieść pewnej normalizacji stosunków polsko-rosyjskich?
Szansa na poprawę stosunków polsko-rosyjskich pojawiła się z chwilą upadku ZSRS w 1991 r. Pamiętajmy, że Związek Sowiecki upadł nie tylko wskutek buntu „nierosyjskich” republik, takich jak Litwa, Łotwa, Estonia czy Ukraina, lecz również z powodu buntu samej Rosji przeciwko strukturze imperialnej. Symbolem tego buntu stał się Borys Jelcyn, który przeciwstawił się Michaiłowi Gorbaczowowi jako przywódcy Związku Sowieckiego.
W pierwszych latach swojej prezydentury, zwłaszcza w latach 1991-1993, Jelcyn mocno podkreślał w swojej polityce potrzebę rozliczenia zbrodni komunizmu. To wtedy zdecydował się na powiedzenie prawdy o zbrodni w Katyniu, co było dla nas bardzo ważne. To był moment, kiedy mogliśmy się pojednać na gruncie prawdy o zbrodniach komunistycznych, których ofiarami padli w największym stopniu Rosjanie, a także Polacy. Pojawiła się perspektywa rozliczenia komunizmu jako najbardziej zbrodniczego systemu i pojednania na gruncie prawdy o zbrodniach XX wieku, przy których bladły wszystkie, jakkolwiek tragiczne, rozrachunki w relacjach polsko-rosyjskich.
Wkrótce potem Jelcyn odszedł jednak od tej polityki pod naciskiem rosyjskiej opinii publicznej, która nie chciała zerwania ze Związkiem Sowieckim, za którego imperialną chwałą większość społeczeństwa zaczęła szybko tęsknić. W tej sytuacji próba rozliczenia komunistycznej, sowieckiej przeszłości, w której Polacy z Rosjanami mogliby się pogodzić, została powstrzymana przez elity postsowieckie.
Owocem tej złej zmiany stał się wybór podpułkownika KGB Władimira Putina na następcę Jelcyna. Putin od samego początku jasno i konsekwentnie lansował politykę reimperializacji Rosji, odbudowania co najmniej panowania rosyjskiego w obrębie dawnego Związku Sowieckiego, a właściwie przywrócenia Rosji statusu z czasów Józefa Stalina. W tym celu używał różnych narzędzi – zarówno tak brutalnych, jak zamachy terrorystyczne na własną ludność i agresja militarna na sąsiadów, jak i mniej brutalnych, ale nie mniej skutecznych, czyli tzw. doktryny gazowej Falina-Kwiecińskiego, gdzie zamiast czołgów można było wykorzystać rury gazowe, aby uzależniać i podporządkowywać sąsiadów Rosji, a także dalej położone kraje europejskie. Pamiętajmy, że Putin ma tytuł doktora gazownictwa. Tę metodę uzależniania od Rosji stosował, jak wiadomo, także wobec Polski.
Jednak najważniejszy przełom w polsko-rosyjskich stosunkach dokonał się w 2008.r, kiedy ze strony nowego rządu w Polsce został złamany konsens obowiązujący wcześniej w relacjach z Rosją, który opierał się na tzw. doktrynie Giedroycia. Zasada ta polegała na tym, że z Rosją rozmawiamy dopiero wtedy, gdy porozumieliśmy się i nawiązaliśmy dobre i bezpieczne stosunki z naszymi bezpośrednimi wschodnimi sąsiadami, a więc po pierwsze z Ukrainą. Zgodnie z tą doktryną nie można preferować Rosji kosztem Ukrainy. Tymczasem ówczesny polski rząd zdecydował się na „reset” z Rosją Putina – de facto przeciw Ukrainie, co udowodniły pierwsze wizyty na progu 2008 r. w Moskwie, najpierw ministra Sikorskiego, potem premiera Tuska, w czasie kiedy Putin przystawiał „pistolet gazowy” do głowy ówczesnemu rządowi ukraińskiemu. Polski rząd zadeklarował wtedy jasno: liczy się tylko „reset” z Rosją, doktryna Giedroycia jest martwa.
W 2009 r. na Westerplatte odbywały się obchody 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, w których wziął m.in. udział Putin. Kiedy prezydent Lech Kaczyński bronił prawdy historycznej o roli Rosji, a właściwie Związku Sowieckiego, w wywołaniu wojny, przedstawiciele rządu dystansowali się od naszego prezydenta i udawali, że Rosja jest pod rządami Putina „najbardziej wolna i demokratyczna” w swojej historii. To było niemądre podejście, zwłaszcza po sierpniu 2008 r., kiedy Rosja dokonała przecież zbrojnej agresji na Gruzję i oderwała od suwerennego państwa znaczną część terytorium. Żeby upokorzyć polskich miłośników „resetu” z Rosją, dokładnie wtedy, kiedy rząd Donalda Tuska składał hołd Putinowi na Westerplatte, armia rosyjska po raz pierwszy ćwiczyła taktyczny atak nuklearny na Warszawę w ramach ćwiczeń wojskowych „Zapad”. Przebieg tych ćwiczeń był znany, więc trudno mówić, że polscy politycy o tym nie wiedzieli. To wszystko prowadziło do katastrofy, która wydarzyła się 10 kwietnia 2010 r. I to był najsmutniejszy przełom w stosunkach polsko-rosyjskich.
Jakie mogą być w przyszłości polsko-rosyjskie stosunki? Jakie warunki musi spełnić Rosja, aby te relacje miały rację bytu?
Relacje polsko-rosyjskie mogą być takie, jakie są obecnie, to znaczy wrogie. Mam tu na myśli stosunki międzypaństwowe, a nie międzyludzkie, ale muszą one być tak długo wrogie, jak długo Rosja nie odejdzie od swojej ideologii imperialnej dominacji nad sąsiadami oraz geopolitycznych celów, które mają energetycznie uzależnić Europę od Rosji. Jak długo towarzyszy temu polityczna kultura samodzierżawia, czyli państwowego despotyzmu oraz imperialnej dominacji nad sąsiadami, stosunki z Polską nie mogą być dobre. Polska musi bronić swojego interesu politycznego i kultury politycznej, nie może także przystawać nawet na udawanie, że z Rosją można utrzymywać dobre stosunki.
Zmiana może nastąpić tylko wtedy, gdy Rosja całkowicie podporządkuje sobie Polskę – wówczas te stosunki będą tak „dobre”, jak w czasach PRL-u, za Bieruta i Stalina. Istotnie dobre relacje mogą zostać nawiązane wtedy, kiedy Rosja wyrzeknie się wielowiekowej tradycji samodzierżawia i imperialnej ekspansji. Obawiam się jednak, że byłoby to możliwe tylko w takiej sytuacji, jaka nastąpiła w stosunku do Niemiec w 1945 r. Mam tu na myśli szok, który musiałyby przeżyć elity rosyjskie. Muszą one zrozumieć, że droga imperialnego podboju i samodzierżawia jest drogą donikąd. Dopiero po prawdziwej klęsce projektu imperialnego Rosji możliwy będzie rzeczywisty reset w relacjach polsko-rosyjskich.
wkt/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/593800-wywiad-prof-andrzej-nowak-ekspansja-rosji-jest-grozna