Przeczytaliśmy odpowiedź pana dr. Krzysztofa Raka na nasze uwagi do jego książki „Piłsudski między Hitlerem a Stalinem” (tygodnik „Sieci” nr 34/2021). Niestety jest ona bardzo rozczarowująca – i to mówiąc najoględniej, jak można.
Właściwie to na swoją obronę p. Rak ma do powiedzenia dwie rzeczy: (1) że nie napisał tego, co napisał i rzekomo przypisujemy mu „autorstwo tez, których nigdy nie głosił”; (2) że dwóch profesorów, którzy skreślili parę uwag wokół jego książki, to ignoranci, bo tej pracy nie przeczytali. W domyśle pojawia się nawet pytanie, czy potrafią czytać ze zrozumieniem, a już na pewno nie są w stanie wznieść się na takie wyżyny, aby pojąć, o co chodzi w jego pracy.
Nie sposób nie podkreślić, że postawione przez nas zarzuty wobec książki dr. Raka są bardzo poważne. Ale adresat naszych uwag neguje w kategoryczny sposób to, co expressis verbis napisał. W książce mamy szokujący tytuł rozdziału: „Piłsudski proponuje Stalinowi sojusz”. Teza o sojuszu została też mocno wyeksponowana w zakończeniu (streszczającym wnioski). Mimo to autor tych wywodów bez skrępowania mówi, że niczego takiego nie napisał… W takich warunkach dyskusja staje się bardzo trudna, wprost niemożliwa, a przede wszystkim bezproduktywna. Jedynym sędzią może tu być czytelnik tej książki. Jemu zostawiamy ocenę.
Chcemy stanowczo zaznaczyć, że nie podnosilibyśmy zarzutu z powodu bezpodstawnej tezy o sojuszu Piłsudski–Stalin, gdyby dr Rak – licząc się ze słowami, które rzuca na papier – zechciał chociaż wziąć w cudzysłów słowo „sojusz”. Tak jednak się nie stało.
Nie może być tak, że ktoś wprowadza do obiegu szokujące bzdury, a kiedy ktoś inny zwróci mu na to uwagę – atakuje go, mówiąc, że książki nie przeczytał. W każdym razie taka metoda działania w nauce – jak najbardziej szkodliwa – nie wywrze na nas żadnego wpływu. Innymi słowy – nas nie przestraszy…
Przechodząc do Piłsudskiego z przedednia przewrotu majowego, zauważmy, że nawet jeśli przyjmiemy, iż Komunistyczna Partia Polski była sowiecką agenturą (co jest oczywiste), to rozmowa zaufanego oficera Marszałka z liderem tej organizacji, mająca na celu wysondowanie intencji jej kierownictwa – nie może dać podstaw do stwierdzenia, że polski mąż stanu wszedł w „konspiracyjny kontakt” ze Stalinem.
Cóż zatem napisał dr Rak w swojej książce. Oto cytat:
Reasumując, można założyć, że Piłsudski i Stalin jeszcze przed zamachem majowym nawiązali konspiracyjny kontakt, wykorzystując do tego sieć pośredników
(s. 405).
Tymczasem z notatki Adolfa Warskiego po spotkaniu z komendantem Związku Strzeleckiego mjr. Kazimierzem Kierzkowskim jednoznacznie wynika, jakie Piłsudski zajął stanowisko na temat szukania porozumienia „podoficerów i sierżantów I Brygady” z komunistami:
Róbcie, ale nie mieszajcie mnie do tego
Na szczeblu dyplomatycznym stosunek Moskwy do ewentualnego powrotu Piłsudskiego do władzy sondował z kolei dyplomata Stanisław Janikowski. Znamy tę kwestię ze źródeł sowieckich. Na ich podstawie nie da się stwierdzić, że i w tym przypadku inicjatywa wyszła od Piłsudskiego. To co najwyżej supozycja. Trzeba byłoby jeszcze jej dowieść i znaleźć w archiwach posowieckich czy polskich potwierdzenie, czego w książce Raka próżno szukać. Co więcej, zgłoszona wówczas sugestia wysłania do Warszawy sowieckiego dyplomaty – Polaka Mieczysława Łoganowskiego, który być może uzyskałby audiencję u Piłsudskiego (co niedwuznacznie sugerował Janikowski) – nie doszła do skutku, ponieważ władze bolszewickie nie wyraziły na nią zgody. Czy na tej podstawie można pisać o „konspiracyjnym kontakcie” polskiego Marszałka ze Stalinem jeszcze przed zamachem majowym? To jawna nadinterpretacja, a co za tym idzie – nadużycie niczym nieuzasadnione. I nic więcej.
Korzystając z okazji, pragniemy wytłumaczyć p. Rakowi, że miałby dostateczne podstawy, aby powiedzieć to, co powiedział, gdyby Warski sporządził z tej rozmowy notatkę. Stalin zaś, otrzymawszy to pismo, odpowiedział decyzją o ustanowieniu owego „konspiracyjnego kontaktu”, ma się rozumieć nie osobiście, ale przez jakichś emisariuszy. Na szczęście tak jednak nie było.
W replice dr Rak wyraźnie przenosi ciężar z „konspiracyjnego kontaktu” obu wymienionych postaci na „tajne kontakty i sondaże piłsudczyków w 1926 r.”. Przy tej okazji sugeruje, że kieruje nami jakaś zazdrość czy niechęć do innego badacza, wchodzącego w nasz ogródek, ponieważ my mogliśmy o tym pisać, a jemu – kiedy to czyni – zarzucamy „pseudonaukowe efekciarstwo”. Nic bardziej błędnego. Zachęcamy do kontynuowania i pogłębiania badań w tym zakresie, ale prowadzonych rzetelnie wraz z gruntowną eksploracją i analizą źródeł, wreszcie próbą dotarcia do materiałów archiwalnych, pozostających wciąż poza naukowym obiegiem, a przechowywanych w Moskwie, której dr Rak ze znanych tylko sobie powodów nie podjął.
Jeszcze jedna kwestia. Dr Rak zgłasza absurdalną tezę, jakoby komuniści polscy poparli w maju 1926 r. zamachowców, ponieważ widzieli w Piłsudskim „rewolucjonistę”, co z kolei było efektem „dwustronnej batalii dezinformacyjnej, w której górą okazał się Piłsudski”. Z braku miejsca w wielkim skrócie można wymienić przyczyny takiej, a nie innej postawy członków KPP: (1) brak jasnych wytycznych z Moskwy; (2) poparcie dla „lewego faszyzmu” przeciwko „prawemu faszyzmowi” jako bardziej postępowe; (3) doktrynerskie myślenie skutkujące postrzeganiem Piłsudskiego jako polskiego Kiereńskiego i utożsamienie go z pierwszą fazą rewolucji, po której przyjdzie druga na obraz i podobieństwo przewrotu dokonanego przez bolszewików w Piotrogrodzie w październiku 1917 r.; (4) wiara w możliwość eskalowania walk w Warszawie i rychłe przekształcenie ich w wojnę domową, która nie tylko skutecznie osłabi Rzeczpospolitą, lecz i uruchomi „masy robotniczo-chłopskie” przeciwko burżujom i obszarnikom.
Gdyby dr Rak naprawdę znał tak często przywoływane przezeń w przypisach książki Bogdana Musiała i Mariusza Wołosa, to nie formułowałby absurdalnej tezy o „dwustronnej batalii dezinformacyjnej” jako przyczynie tzw. błędu majowego komunistów polskich, za który potem długo musieli się kajać przed sowieckimi mocodawcami. Równie dobrze można by napisać, że komunistów w maju 1926 r. „ograł, szybko stabilizując sytuację w kraju” bynajmniej nie tylko Piłsudski, lecz i prezydent Stanisław Wojciechowski wraz z premierem Wincentym Witosem, podejmując decyzję o zaprzestaniu walk, a tym samym zamknięciu drogi do wojny domowej czy wybuchu społecznego w Polsce.
Do tego wszystkiego dr Rak zaprzecza sam sobie, raz pisząc, że Piłsudski nawiązał „konspiracyjny kontakt” ze Stalinem (vide wyżej), a innym razem pokrętnie się tłumacząc w replice, iż Marszałek „nie miał zamiaru porozumieć się ze Stalinem ani bolszewickim kierownictwem, ale je wprowadzić w błąd, co mu się w pełni udało”. Które z tych wzajemnie wykluczających się stwierdzeń należy traktować poważnie? Jeśli to jest owa umiejętność „ujmowania polityki zagranicznej jako wielowariantowej gry”, to możemy jedynie współczuć czytelnikom książek dr. Raka.
Podnieśliśmy w swej recenzji, że szwajcarski historyk Jean-François Fayet nie dostrzegł polskiej oferty sojuszu z 1933 r., choć stworzył wnikliwą biografię Karola Radka. Twierdzenie dr. Raka, iż to nic nie znaczy – nawet chętnie byśmy przyjęli. Ileż to razy tak się dzieje, że historycy zagraniczni niespecjalnie sumiennie analizują sprawy polskie, koncentrując się na polityce mocarstw – w tym wypadku ZSRR – a resztę biorą jakby w nawias. Jest tu jednak poważny problem. Dr Fayet długo pracował w moskiewskich archiwach – w tym w Archiwum Polityki Zagranicznej Federacji Rosyjskiej. Krzysztof Rak nie był tam w ogóle. Wykorzystał jedynie akta ogłoszone w Rosji niedawno („Sowietsko-polskije otnoszenija 1918–1945”). A wiemy, jak selekcjonuje się dokumenty do publikacji w tym kraju. Nie przyjmujemy więc i tego argumentu.
Uwagi o przedstawieniu polsko-sowieckiego zbliżenia z roku 1933 w biografii ministra Becka są z pewnością dobrym przykładem metod polemiki dr. Raka, na jaką go stać. Imputuje on, że książka eksponuje rolę ministra, a nie Piłsudskiego. Otóż pierwsze słowa tego rozdziału, który traktuje o Becku jako ministrze, zaczynają się od zasadniczej konstatacji:
Drugiego listopada 1932 roku Józef Beck przejął kierownictwo dyplomacji polskiej, ale niekoniecznie ster polityki zagranicznej. Pracował wciąż Józef Piłsudski […]
Trzeba dużego braku odpowiedzialności za słowo, aby mimo tego zdania stawiać taki zarzut.
Krzysztof Rak nie prowadził badań w archiwach rosyjskich. Nigdy nie przeprowadził kwerendy w Archiwum Polityki Zagranicznej Federacji Rosyjskiej w Moskwie, kluczowym dla zagadnień podjętych w jego książce. Korzystał z dokumentów drukowanych, a zatem znanych od dłuższego czy krótszego czasu, przygotowywanych do druku (m.in. przez niżej podpisanych) i dostępnych online na stronach Rosyjskiego Państwowego Archiwum Historii Społeczno-Politycznej (co ciekawe, w bibliografii nie podał nawet nazwy wykorzystanego fondu). Na tej podstawie dochodzi do wniosków, na które nie odważyli się inni badacze znający te same źródła. To jeszcze nic złego, gdyby nie fakt, że dostępne sobie źródła interpretuje, jak chce, wychodząc poza ich zawartość. Gdyby znał kulisy działań i sposoby podejmowania decyzji w zakresie polityki zagranicznej przez kremlowskich decydentów ze Stalinem na czele, to winien szukać odpowiedzi na pytanie, jak rzekoma polska propozycja sojuszu z lipca 1933 r. była rozpatrywana przez Kolegium Komisariatu Ludowego Spraw Zagranicznych? Jakie sugestie w tym zakresie owo gremium przedstawiło członkom Biura Politycznego? Jak ci członkowie (w tym sprawujący dyktatorską władzę Stalin) się do niego ustosunkowali? Analizy źródeł na ten temat próżno szukać w książce dr. Raka. Dlaczego? Bo albo takich źródeł nie ma i nigdy nie było, albo dr Rak do nich nie dotarł, nie zadając sobie trudu przeprowadzenia solidnej kwerendy. Bazuje on tymczasem na enigmatycznym i dowolnie przez siebie przełożonym zapisie z notatki Radka, która winna mieć przecież swoje konsekwencje – pozytywne czy negatywne – wobec samej propozycji. Nie omieszka przy tym dyskredytować badań innych historyków, pisząc:
Z tego, że jakiś naukowiec czegoś kiedyś nie zauważył lub pominął, wcale nie wynika, że tego nie było
Słowa powyższe adresuje do biografów Radka Jeana-François Fayeta i Wolfa-Dietricha Gutjahra, ale rykoszetem uderza też w nieodżałowanej pamięci Olega Kena, wybitnego rosyjskiego historyka z Petersburga, który specjalizował się m.in. w stosunkach polsko-sowieckich, zarzucając mu, iż „korzystał z opracowań, a nie z dokumentów źródłowych”. To już nie tylko kuriozum, lecz i bezczelność. Każdy, kto zna dorobek Kena – edytora źródeł i wytrawnego znawcę archiwaliów, w tym przechowywanych w Archiwum Polityki Zagranicznej Federacji Rosyjskiej – musi w tym wypadku stanowczo zaprotestować.
Niestety nie można podzielić wywodu dr. Raka o tak wielkim znaczeniu rozmów Becka z komisarzem Litwinowem w lutym 1934, jakie on temu wydarzeniu przypisuje. Notatka kierownika sowieckiej dyplomacji – dawno temu ogłoszona drukiem – kończy się wywodami, które można wiernie streścić w trzech punktach: (1) że Polska nie chce współpracy ze swoim wschodnim sąsiadem; (2) że jednak nie ma tajnego układu polsko-niemieckiego przeciw Sowietom; (3) że stosunków z Polską nie należy zaostrzać. Każdy, kto ma ogólne choćby wyobrażenie o polityce międzynarodowej lat 30. XX w., musi przyjąć do wiadomości, że te wskazania nie były w Moskwie realizowane. Wywody Litwinowa nie stały się programem sowieckiej dyplomacji. Polskę hałaśliwie oskarżano właśnie o tajny pakt z Niemcami. Stosunki zaostrzono tak dalece, że Timothy Snyder jakże słusznie powiedział, iż była to prawdziwa „zimna wojna”. Punkt zwrotny w relacjach polsko-sowieckich przyniósł niedoszły do skutku pakt wschodni – a nie podróż Becka do Moskwy. Taka też jest jedna z tez naszej biografii ministra.
Z wywodów p. Raka wynika, iż zamierza on poświęcić jakąś nową książkę polskiej polityce zagranicznej w latach 1938–1939. Cóż, każdemu wolno się wypowiadać na każdy temat. Nie mamy o to żadnych pretensji. Niestety jednak pierwsza jego książka, której pierwsze rozdziały prezentują się nawet zajmująco, zawiera totalnie fałszywą narrację o realiach 1939 r.
Otóż pisze p. Rak o Becku, że „polski minister jakby z niecierpliwością wojny wyczekiwał”. Tymczasem Hitler pokazany został w tej pracy jako prawdziwy rzecznik pokoju. Rzekomo chciał zaakceptować nawet brytyjskie gwarancje dla Polski, ale nie mógł tego zrobić, gdyż na wniosek Becka przekształcono je w sojusz. Nawet mowa niemieckiego dyktatora w Reichstagu z 28 kwietnia 1939 r. nie oznaczała zerwania z Polską, ale – rzekomo oczywiście – otwierała możliwość nowych rokowań z rządem w Warszawie. To wszystko są twierdzenia niesłychane, zupełnie sprzeczne z całą dotychczasową wiedzą o polityce polskiej, niemieckiej i międzynarodowej w przededniu II wojny światowej.
Twierdzeń o polskiej „wojowniczości” i niemieckiej „pokojowości” w roku 1939 z pewnością nie spotkamy dzisiaj nawet w niemieckiej publicystyce, a cóż dopiero w nauce akademickiej. Może tak mówią tzw. wypędzeni. Ale to inna historia.
O ile takie twierdzenia, jak te powyższe, staną się osnową owej planowanej książki – z pewnością nie będzie ona wartością dodaną do historiografii polskiej.
Z wielkim zaskoczeniem przyjąć trzeba „zarzut”, że wyznajemy tezę o służebności historii wobec społeczeństwa, a to jest błąd. Odpowiedź może być tylko jedna. Tak właśnie jest. I tak będzie. Ale nie poprzez kłamstwo tylko zdobywanie prawdy o przeszłości po to, aby ją przekazać innym – jakakolwiek by ona była. Powiedział Władysław Konopczyński: „Nauka niech służy życiu, ale niech się nie wysługuje”. Nauka historii – ta akademicka właśnie – nie jest sztuką dla sztuki. Gdyby tak było – państwo powinno rozwiązać uniwersyteckie katedry, zlikwidować placówki zajmujące się przeszłością. A już na pewno wszelkie inwestycje państwowe w nowe ośrodki, mające wpływać na publiczny dyskurs o przeszłości, byłyby zwykłym marnotrawstwem grosza publicznego. I tak oto kształtowałyby się kolejne pokolenia bez historii…
Najmniej oczekiwaną częścią nieprzyjemnej wypowiedzi dr. Raka jest użycie tekstu roty przysięgi doktorskiej w swej obronie. Korzysta z tych wzniosłych słów człowiek, który w sposób wyraźny narusza podstawowe normy warsztatu historyka, aby w sensacyjnej formie podać swoje twierdzenia publiczności. Frazę o tym, że „nie ma nauki na skróty”, powinien adresować do siebie. O to właśnie chodzi.
Marek Kornat
Mariusz Wołos
Artykuł z 38/2021 numeru tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/568046-manowce-historii-czyli-o-odwracaniu-kota-ogonem