W kraju, gdzie kapitału zawsze brakowało pisanie o wielkich fortunach bywa twórczością ku pokrzepieniu dusz. Dlatego kiedy wpadła mi w ręce książka pt. „Poczet przedsiębiorców polskich od Piastów do 1939 roku“ pomyślałem, że to kolejna tego typu pozycja. Ale miło się rozczarowałem.
Tę książkę czyta się świetnie, bo traktuje ona o ludziach biznesu i owe opowieści poprzeplatane są jedynie charakterystyką epoki. Siłę późno piastowskiej Polski i Rzeczpospolitej Jagiellonów tworzyły rody z Niemiec, Niderlandów, Włoch i oczywiście Żydzi, którzy tłumnie przybyli na zaproszenie Kazimierza Wielkiego. Galeria z nerwem napisanych sylwetek jest wybrana starannie i mimo krótkich opisów znajdujemy w niej sporo smaczków.
Jak to zwykle bywa, o sukcesie decydują dobre relacje biznesowe z władzą. Zaufanym bankierem i dostawcą trzech Jagiellonów był krakowski patrycjusz Jan Boner. Król Zygmunt Stary tak mu ufał, że powierzył mieszczaninowi nawet zakup kamienicy dla swojej kochanki. Jostowi Decjuszowi zawdzięczamy reformę walutową, pierwszą stałą drukarnię w Krakowie założył Jan Haller, daleki przodek generała Józefa Hallera. Jednymi z pierwszych, którzy lobbowali za przeniesieniem stolicy do Warszawy byli Fukierowie, po których pozostała do naszych czasów nazwa słynnej restauracji. Nieszczęściem Polski było to, że biblią polskich posiadaczy ziemskich stała się książka Anzelma Gostomskiego „Gospodarstwo“, w której zachwalał on tworzenie wielkich majątków ziemskich, w których mieli pracować chłopi-półniewolnicy bezwzględnie karani przez Pana za każde przewinienie. Co ciekawe i szokujące książkę tę wznowiono w serii arcydzieł w 1951 roku, w apogeum stalinizmu. Wówczas również miał nastać czas neopańszczyzny w wielkich gospodarstw rolnych.
Jak mogła się potoczyć inaczej historia polskiego feudalizmu świadczy historia księdza Pawła Brzostowskiego, który w drugiej połowie XVIII wieku w swoich dobrach na Litwie urządził tzw. Republikę Pawłowską – chłopi zostali wyzwoleni i oczynszowani, nauczono ich czytać i pisać, oraz dbać o domostwa. Chłopi stali się obywatelami i z ducha Polakami, bo później sami na ochotnika szli do powstań. Ksiądz Brzostowski urządzał festyny ludowe z tańcami, ale bez alkoholu na które przychodzili tłumie jego wierni poddani. Można się bawić bez alkoholu? Można.
Odrodzenie gospodarcze
Opowieści o tym jak w XVI I XVII wieku szlachta przejadła fortunę pochodząca z eksportu zboża i żywności jest dość znana, ale przeciętny czytelnik mało wie o tym, że wraz z odrodzeniem państwa polskiego w czasach oświecenia mieliśmy do czynienia także z odrodzeniem gospodarczym; w przededniu Sejmu Wielkiego na terenie Rzeczpospolitej funkcjonowało ponad 300 manufaktur. Autorzy stawiają tezę, że siła polskich banków była dodatkowym powodem dla którego postanowiono zniszczyć coraz bardziej konkurencyjne państwo polsko-litewskie. Największą klęską Polski w XIX wieku nie były rozbiory, ani przegrane powstania, tylko gospodarcza niemoc Polaków w tamtym okresie. I tu autorzy poszli śladem wcześniejszych publikacji o „wielkich polskich podbojach gospodarczych“ – piszą jak to kolonizowaliśmy Rosję, a sama Kongresówka była ekonomiczną perłą Imperium. Do dzisiaj to widać, kiedy podróżuje się po Polsce – kiedy wjeżdżamy na teren zaboru rosyjskiego w miasteczkach widać liche kamieniczki, które kontrastują na niekorzyść z miasteczkami Galicji, Śląska, Pomorza i Wielkopolski. W „Poczcie…“ czytamy o tym, że daleko było Galicji do Kongresówki. Ale to sam profesor Andrzej Chwalba z Uniwersytetu Jagiellońskiego, wspominany w książce, udowodnił, że życie gospodarcze ewoluowało i w końcu skutkowało to większą zamożnością polskiej ludności w austriackim zaborze. Porównywano nawet np. wzrost chłopskiego rekruta – „cesarscy“ byli lepiej odżywieni od „carskich“ itd.
Zapóźnienie Kongresówki zawsze tłumaczono naturą rosyjskich rządów; łapówki dla urzędników zżerały kapitał, a głupie prawodawstwo utrudniało rozwój – weźmy choćby przykład Warszawy - przecież nie mogła się rozbudowywać jak inne miasta w Europie, bo była twierdzą.
Ale mamy jeszcze Łódź, której powstanie w niezwykle szybkim tempie (tylko Los Angeles i Yokohama rozwijało się szybciej) jest wielkim oskarżeniem epoki. Etniczni Polacy w biznesie włókienniczym tego miasta byli rzadkością; dość wspomnieć, że w latach 1864-1914 historycy naliczyli czterysta osiemdziesiąt dziewięć Żydów, ponad trzystu Niemców, dziewięciu Czechów i …siedmiu Polaków. Karol Borowiecki z „Ziemi Obiecanej“ był postacią wymyśloną. Zresztą Władysław Reymont swoje wielkie dzieło pisał z niechęci, a nie z miłości do „miasta tysiąca kominów“. Szlachecka Polska również z niesmakiem odnosiła się do „miasta dorobkiewiczów“.
Polacy pod zaborami nie mieli wiele do zaoferowania, ale na szczęście polska kultura miała taką siłę przyciągania, że przedsiębiorczy przybysze sami stawali się Polakami. Żona Karola Scheiblera sponsorowała wydania książek Sienkiewicza, kolejni niemieccy właściciele fabryk okazywali się polskimi patriotami jak choćby Grohmanowie, a Maurycy Poznański, wnuk Izraela był ekspertem polskiej delegacji podczas rokowań pokojowych w Wersalu po I wojnie światowej. Autorzy piszą o udziale niemieckich łodzian w rozwoju przemysłu, choć pomijają temat nieobecności Polaków wśród łódzkich fabrykantów. A przyczyna tego stanu rzeczy jest dość oczywista. W Pałacu Edwarda Herbsta w Łodzi będącym dzisiaj muzeum, pojawia się wzmianka o tym, że ów przemysłowiec (Niemiec z biednej ewangelickiej rodziny z Radomia) zaczynał jako brygadzista u fabryce Scheiblera. Król bawełny chciał zatrudniać Polaków, ale nasza młodzież ze szlacheckich dworków nie paliła się do 12 godzinnej pracy, która zaczynała się o 6 rano. To dykteryjka, która mówi dość sporo o polskiej mentalności tamtych czasów.
Może w końcu dożyję czasów kiedy do polskiej pamięci zostanie inkorporowane wspomnienie o Karolu Goduli, twórcy przemysłu, który działał na Górnym Śląsku w I połowie XIX wieku. Był on właścicielem dziewiętnastu kopalń galmanu, czterdziestu kopalń węgla kamiennego i trzech hut cynku. Godula zaczynał jako ekonom u hrabiego Ballestrema, a po śmierci zostawił 2 mln talarów - wówczas bajeczną fortunę. Godula miał na pewno większy majątek niż Hipolit Cegielski z Poznania, a i większe szczęście do następców; nie mając własnych potomków wszystko zapisał Joannie Gryzik, córce sprzątaczki, która była na tyle obrotna, że pomnożyła ów majątek conajmniej dwukrotnie. Być może Godula, sam rdzenny Ślązak nie był działaczem polskim, ale mówił i pisał po polsku, a beneficjentami jego działalności filantropijnej byli polscy Górnoślązacy.
Próba dogonienia Zachodu
II RP jest ładnie pokazana w książce jako próba dogonienia Zachodu jednym susem. Żeby tego dokonać trzeba było także pokonać opór wewnątrz; dzisiaj śmiać się można z artykułów o tym, że port w Gdyni nie ma sensu, bo woda w dojściu do niego jest za płytka i po co budować nowy port skoro jeden jest już w Danzig (coś nam to przypomina?) Ważną rolę w odrodzonej Polsce odgrywali menedżerowie i chyba rola organizatorów życia gospodarczego w II RP zasługuje na osobne opracowanie. Większość naszych rodaków nie wie, że Polska po I wojnie światowej była dużo bardziej zniszczona niż w 1945 roku i dlatego odbudowa kraju była czymś nieporównywalnie trudniejszym niż miało to miejsce później. Wiemy dużo o Eugeniuszu Kwiatkowskim, ale mało znani są np. organizatorzy przemysłu tacy jak choćby Józef Kiedroń, pochodzący ze Śląska Cieszyńskiego, minister przemysłu i handlu, jeden ze współtwórców portu w Gdyni, magistrali węglowej i zarządcy kopalń w Królewskiej Hucie. W książce opisane zostały zasługi księcia Janusza Radziwiłła, który odbudował wielki rodzinny majątek w Ołyce na Wołyniu, ale zabrakło tam wspomnienia o tym jak oceniali go zwykli ludzie. Otóż gdy we wrześniu 1939 roku Sowieci wkroczyli do Ołyki urządzili oni „ludowy sąd“, w którym pracownicy dóbr radziwiłłowskich mieli skazać na śmierć „wyzyskiwacza“. Ukraińscy włościanie, nie dość, że uniewinnili swojego dobrodzieja, to jeszcze zarządzili areszt dla tych, którzy ośmielili się go oskarżać.
Ale nawet w międzywojniu wśród polskiej magnaterii finansowej dominował biznes o niemieckim bądź żydowskim rodowodzie. Nawet najżyczliwsi Polakom obserwatorzy z zewnątrz uważali, że nie nadajemy się do robienia interesów. I właśnie w tym kontekście boom przedsiębiorczości w latach 90. jest prawdziwym fenomenem – niewielu dzisiejszych wielkich przedsiębiorców ma szlacheckie korzenie. Ekspansja biznesu o chłopskich i drobnomieszczańskich korzeniach była paradoksalnie możliwa dzięki komunizmowi; wszyscy przecież byliśmy prawie tak samo biedni. Niewielu z dzisiejszej elity kapitalistycznej stać jednak na śmiałe wizje urbanistyczne takie jakim było stworzenie socjalistycznej utopii mieszkaniowej na Żoliborzu czy arkadii w postaci miast ogrodów (jaką było stworzenie np. Podkowy Leśnej – dzieło Stanisława W. Lilpopa). Dlatego tak ciekawie skomponowana książka powinna stać lekturą obowiązkową dla nowej klasy przedsiębiorców. I cenną dla niej inspiracją.
„Poczet przedsiębiorców polskich od Piastów do 1939 roku“
Autorzy: Marcin Rosołowski, Andrzej Krajewski, Arkadiusz Bińczyk, Wojciech Kwilecki.
Wydawnictwo MAGAM, WEI Biblioteka
Rafał Geremek
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/531861-geremek-polscy-rycerze-kapitalu-recenzja