Kiedy extowarzysz Czarzasty, członek PZPR od stanu wojennego, partii, która była następcą Polskiej Partii Robotniczej, a ta z kolei kontynuacją Komunistycznej Partii Polski, której stulecie co gorliwsi zwolennicy mogą właśnie obchodzić razem z niepodległością, otóż kiedy obecnie pan Czarzasty (korzystający już z przywilejów ‘pańskiej Polszy’) ogłosił swoje rewelacje o ‘wyzwoleniu Polski’ przez Armię Czerwoną, nie wspominając o NKWD na jej tyłach i dalszych tego konsekwencjach, to oczywiście wyraził stanowisko sowieckie, a nie polskie. Obowiązywało ono od zakończenia wojny przez cały czas organizowania PRL najpierw przez sowieckie służby i ich agenturę, później przez polskich poputczików Moskwy, nie tak niewinnych jak się opowiada, bo mających bratnią krew na rękach, a teraz dziedziczone przez kolejnych spadkobierców i beneficjentów po PRL. Stanowisko to łączy dawnych aparatczyków, takich jak Leszek Miller, towarzyszy ‘ostatniej godziny’ jak p. Czarzasty i najmłodszych już nie post, a neokomunistów, jak młody towarzysz, który przyjechał z Danii i nie znając PRL chce nas tu oświecać, jak zbudować lepszy komunizm bez stalinowskich ‘błędów i wypaczeń’, komunizm z ludzką twarzą, bo ten w PRL jeszcze się nie całkiem udał. Tzw. lewica lubi eufemizmy i sofistykę, mówiąc zwyczajnie, krętactwa, ta lewica, czy to w PRL, czy w III RP lewica poskomunistyczna przefarbowana na liberalizm, czy to neokomunistyczna, kalkowana już z Zachodu, który nie zaznał sowieckiego komunizmu, chce nam zafundować wersję poprawioną, źródłową i uniwersalną. Socjalizm/komunizm tak, wypaczenia nie, jak już dawniej głoszono. Ta nowa lewica czuje, że można już zrehabilitować i reaktywować komunizm, mimo że pociągnął za sobą miliony ofiar, bo największym zagrożeniem jest faszyzm i nazizm, mimo że został on realnie obalony i potępiony razem z końcem wojny.
Wielu starych komunistów z Polski nie posłuchało Stalina, kiedy im tłumaczył, że nie chce żadnej polskiej republiki radzieckiej tylko fasadę demokracji ludowej, bo komunizm pasuje Polsce jak krowie siodło, że trzeba używać słowa socjalizm, a nie komunizm, mówić partia robotnicza a nie komunistyczna, bo już przed wojną musiał KPP zlikwidować razem z co bardziej gorliwymi zwolennikami. Wielu z nich nie rozumiało lub nie nadążało, więc mimo głębokich samokrytyk skrócił ich o głowę. Część wojennych komunistów z PPR sama się powybijała, powojenni nauczyli się jednak mądrości etapu, zrozumieli dialektykę zwycięstwa i wyzwolenia i stali się sowieckimi Polakami, stworzyli państwo wrogie wobec własnego narodu, czy też społeczeństwa, (słowo ‘naród’ wydaje się im podejrzane). Przekazywali tę władzę, wiedzę, a może i wiarę następcom, może więc nie jest dziwne, że i spadkobiercy kłaniają się jeszcze cieniom Lenina i Stalina, choć nie zdają sobie z tego sprawy. Dziwne jednak musi być to, że ta wiedza skażona wciąż sowieckim punktem widzenia utrzymuje się tak długo i przeszkadza w uzyskaniu pełniejszej, obiektywnej już po półwieczu wiedzy historycznej, zarówno o całej II wojnie, jak i pierwszym, decydującym dziesięcioleciu powojennym, podstawach systemowych, politycznych agenturalnego państwa PRL.
O tym wszystkim można z powodzeniem dowiedzieć się z relacji, świadectw, a przede wszystkim z książek, których już nie brakuje, opisujących dogłębnie dzieje ostatniego półwiecza i bliźniacze dwa totalitaryzmy. Można się było o tym przekonać na ostatnich Targach Książki Historycznej, przy okazji których pozwalam sobie na tych parę uwag i niewesołych refleksji. Wiem, że taki potężny zestaw publikacji, które reanimują ostanie polskie stulecie, może być trudny do wytrzymania dla tzw. lewicy, podobnie jak świętowanie odzyskania niepodległości, bo to może ‘dzielić i wykluczać’ (niektórzy myśleli, że obchodzą stulecie niepodległości, wliczając w to PRL, a nawet wojnę). W ogóle cała ta historia wydaje się zbyt skomplikowana, kłopotliwa, nieprzyjazna, nie wiadomo, czy potrzebna (niektórzy już pytają po cichu po co nam ta niepodległość). Od początku były z nią same kłopoty, zaraz po jej odzyskaniu (pytanie, czy Polska na nią zasługiwała?) wybuchła wojna polsko-bolszewicka, a przecież była to pierwsza, prawda że nieudana, próba wyzwolenia Polski (kadry były już gotowe w Białymstoku i w Wyszkowie). Później wiadomo, dyktatura, endecja, sanacja, antysemityzm, prawie nazizm. Druga próba, częściowo udana, bo wyzwolono tylko wschodnią część burżuazyjnej Polski, nastąpiła 17 września 1939 roku. Po wojennej konspiracji prawie całkiem nacjonalistycznej, nastąpiła wreszcie całkowicie udana próba wyzwolenia Polski wiosną 1945 roku i budowy nowego socrealistycznego porządku w kraju zacofanym, niedemokratycznym i klerykalnym. O tym wszystkim i o wielu dawniejszych historiach książki na Targach były, tyle że przeważnie jakoś dziwnie napisane, przewrotnie i jakoś alternatywnie (wobec słusznej linii światłego postępu), z jednego tylko punktu widzenia. Jednym słowem, niemal z każdej półki wyzierał jeśli nie faszyzm czy nazizm, to przynajmniej zaścianek (szlachecki), narodowa tromtadracja, klerykalna kruchta, megalomania połączona z kompleksami i w ogóle średniowiecze, czyli wszystko, co było wcześniej niż wczoraj. Sytuację starała się ratować nagroda Klio, przyznawana przez szacowne grono historyków wybranym autorom i wydawcom książek historycznych. Jury kierując się najlepszymi intencjami (naukowymi) postanowiło wyrównać tę dominująca narrację historyczną, jak się teraz mówi, i wynagrodzić książki, wyłamujące się z tamtego schematu. I tak, na jedenaście nagrodzonych pozycji, cztery są o tematyce żydowskiej, dwie lewicowe wydane przez „Krytykę Polityczną”, w tym jedna feministyczna, reszta jest neutralna o bliższej lub dalszej historii, w tym jedna (nagroda edytorska) wyraźnie jednostronna, to Jacka Kowalskiego „Straszny dwór, czyli sarmackie korzenie niepodległej” wydawnictwa PIW. Przewodniczący jury prof. Tomasz Szarota wyjaśniał w wywiadzie, że nagrodzono książki naukowe, a nie popularnonaukowe, bo takie są założenia tej nagrody. Zapewne są to książki bardzo naukowe, ale przy okazji, można nieśmiało zauważyć, może warto by rozszerzyć zakres tej nagrody właśnie o książki popularnonaukowe, skoro jest ona przyznawana przy okazji Targów Książki, które odwiedza szersza publiczność. Nasza edukacja historyczna jest nadal bardzo mizerna, niekiedy wręcz karykaturalna. Nie znalazły uznania jury książki wyspecjalizowanych w tej dziedzinie wydawnictw, takich jak IPN, Bellona, PWN, czy mniejszych, Fronda, Biały Kruk, Neriton, LTW czy DiG. Może za mało naukowe były pisma Kardynała Stefana Wyszyńskiego, czy wybitnego przedwojennego i emigracyjnego polityka Ignacego Matuszewskiego ze źródłowym (prawie naukowym) wstępem Sławomira Cenckiewicza, czy też Anny Zechenter „Zagłada Polaków w Związku Sowieckim. Od przewrotu bolszewickiego do ‘operacji polskiej’ lub zbiorowa praca „Antykomunizm Polaków” (to zdecydowanie niepopularne). To tylko kilka z pozycji wydanych przez Instytut Pamięci Narodowej (jeszcze nie zlikwidowany). Ale zdecydowanie naukowa powinna być pionierska książka Bogusława Kopki „Gułag nad Wisłą. Obozy pracy w Polsce 1944-1956” (WL). No, a książka prof. Bogdana Musiała „Kto dopomoże Żydowi…” (ma naukowe, źródłowe przypisy), wydana przez Zysk i S-ka? Ciekawe, czy kiedyś znajdzie uznanie monumentalne przedsięwzięcie prof. Andrzeja Nowaka, jakim są jego „Dzieje Polski”, których czwarty tom o polskim ‘złotym XV i XVI wieku’ właśnie się ukazał dzięki wydawnictwu ‘Biały Kruk’. No, bo tegoż wydawcy rozrachunkowe książki prof. Wojciecha Roszkowskiego „Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej” czy „Kierunek: Targowica” są już zdecydowanie zbyt popularne…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/475979-exlibris-z-sierpem-i-mlotem