Chcieli ich zmieść z powierzchni ziemi, a później zmiażdżyć pamięć o nich tak, jak przed śmiercią miażdżyli ich ciała. Próbowali utrwalić w pamięci Polaków wizerunek Żołnierzy Wyklętych, bohaterów antykomunistycznego powstania, jako bandytów, ale im mocniej starali się ukryć prawdę, tym silniej wybijała, bo zawsze znalazł się ktoś, kto pamiętał i nie dał zapomnieć…
Idąc korytarzami mokotowskiego więzienia – obecnie siedziby Muzeum Żołnierzy Wyklętych - nie czułam tego chłodu, który o tej porze roku kilkadziesiąt lat wcześniej przeszywał obolałe ciała katowanych polskich patriotów. Ogrzewanie, zamontowane tak, aby zamaskować rzeczywiste przeznaczenie pomieszczeń robiło swoje. I cele nie wyglądają tak, jak kiedyś, tylko w piwnicach nadal wybija ta sama cuchnąca woda, w której niegdyś trzymano tych najbardziej opornych, Wiele trudu zadano sobie, aby zatrzeć ślady zbrodni – położono drewniane klepki i tynki, zrobiono przepompownię, puszczono rury grzewcze. Polacy mieli zapomnieć, ale nie zapomnieli, a o tę pamięć upomniała się sama rzeczywistość.
Muzeum Żołnierzy Wyklętych bezskutecznie usiłowało doprosić się o pozwolenie skucia tynku na ścianie, o której historycy wiedzieli, że była ścianą straceń – to tu prowadzono na skazanych przez komunistyczne aparaty „sądownicze” na rozstrzelanie. Zgody systematycznie odmawiano, aż któregoś dnia tynk spuchł i zaczął odchodzić od ściany. W ruch poszły młotki, odsłaniając powyrywaną kulami z tetetki i pepeszy ścianę z czerwonej cegły. Rzeczywistość domagała się prawdy…
W kontekście tej historii stają natychmiast przed oczami decyzje wydane przez radnych Żyrardowa, Warszawy i Białegostoku o usunięciu z przestrzeni publicznej nazw ulic imienia polskich bohaterów, dokładnie tych mordowanych w mokotowskim więzieniu. Przykrywani tynkami pomówień, odżegnywani od czci i wiary w teoretycznie wolnej Polsce znikali z nazw ulic wraz z kolejnymi oddechami odradzającej się komuny. Komuny, która jakby coraz mniej kojarzona jest z bestialskimi torturami i egzekucjami w imię bezprawia, skoro wraca na polityczną scenę, święcąc triumfy również na europejskich salonach. A przecież jej najbardziej prawdziwym obliczem jest to, co działo się w więzieniu na Rakowieckiej, gdzie – jak podkreślał dyrektor mieszczącego się tam obecnie Muzeum Żołnierzy Wyklętych – nawet szczury miały więcej ludzkich odruchów niż ubeccy kaci.
Zachowało się wspomnienie jednej z osadzonych tam kobiet, należącej do AK wówczas jeszcze młodej dziewczyny, która zimą została wrzucona do celi z zamarzniętą wodą na podłodze, ponieważ nie chciała zeznawać. Stojąc boso na lodzie usłyszała charakterystyczny szelest, a wkrótce jej oczom ukazały się zarysy szczurów. Przerażona zaczęła modlić się do Matki Bożej, żeby ocaliła ją przed tak straszną śmiercią, jaką jest zagryzienie przez te gryzonie. Jej modlitwa nie tylko została wysłuchana, ale stał się cud: zwierzęta położyły się na jej stopach, ogrzewając je swoimi futerkami…
Ta prawdziwa twarz komuny to bestialstwo w postaci gwałcenia osadzonych tam kobiet z użyciem szczotki do mycia muszli klozetowych, czy drutu kolczastego, przybijania dłoni osadzonym gwoździami do stołu, czy jąder do stołka, żeby nie ruszali się jak ubeccy kaci będą ich bili, zrywania paznokci, sadzania na nodze od stołka i wielu innych wymyślnych form pastwienia się nad ludźmi tylko dlatego, że walczyli o wolność Ojczyzny. Tej prawdy nie przypudruje nawet najbardziej finezyjna ekwilibrystyka słowna. Nie zniknie ona wraz ze zdejmowanymi z ulic tablicami…
W zasadzie żadnego z katów mokotowskiego więzienia nie dosięgnęła sprawiedliwość i może to jest przyczyną, że tak wielu Polaków oddaje swój głos na tych, którzy chcą pogrzebać prawdziwe dzieje polskiego podziemia niepodległościowego pod warstwą popiołów „jedności robotniczej”. W latach 90. postrzeganie komunizmu było bardziej prawdziwe i zdecydowane. Przy braku Norymbergi 2 mógł on przyjąć, przynajmniej na zewnątrz, bardziej ludzkie oblicze.
Muzeum Żołnierzy Wyklętych nie powstało bez trudu, ale jest i dokumentuje zbrodnie, co do których wielu chciałoby, aby zostały zapomniane. Zachowało się wiele relikwii i pamiątek po pomordowanych i męczonych, w tym medaliki, krzyże i różańce z chleba, czy pamiętniki pisane krwią na niewielkich skrawkach papieru. Potrzeba jednak ponad 500 mln złotych, aby budynki dawnego więzienia mokotowskiego doprowadzić do stanu poprzedniego, właściwego, aby wiernie odtworzyć ich wygląd z czasów, kiedy mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka” powiedział „Z Bogiem” do swoich współtowarzyszy niedoli, idąc na egzekucję. Czy znajdą się na to fundusze? Czy też może znajdą się kolejni politycy czy samorządowcy, którzy będą wymazywać pamięć o niezłomnych ofiarach ubeckich katów z przestrzeni publicznej? W tej kwestii wiele zależy od nas samych…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/471882-mokotowskie-wiezienie-wola-o-prawde