Każda kolejna konferencja IPN, podczas której ujawniane są nazwiska odnalezionych i zidentyfikowanych ofiar aparatu komunistycznej represji jest wielkim świętem. Dla mnie również, dlatego ten gorzki felieton zdecydowałem się napisać kilka dni później, by święta nie burzyć.
W mediach nie ma już nadmiernej ekscytacji, gdy ogłaszane są kolejne nazwiska. W streamie newsowym, po prostu jest to odnotowywane. I tak dobrze. Może dlatego, że to „kolejna” taka uroczystość, a może dlatego, że tym razem nie doczekano się tzw. głośnych nazwisk. Z jednej strony rozumiem wielkie oczekiwanie na moment, w którym IPN będzie mógł ogłosić, że odnaleziono szczątki np. rotmistrza Witolda Pileckiego, generała Augusta Emila Fieldorfa „Nila”, czy pułkownika Łukasza Cieplińskiego. Z drugiej, całkowicie utożsamiam się ze stanowiskiem Instytutu i kierującego pracami poszukiwawczymi prof. Krzysztofa Szwagrzyka, który nie zgadza się na jakiekolwiek wartościowanie poszukiwanych i odnalezionych.
Proszę mnie źle nie zrozumieć, mam świadomość, jaką wartość dla Polski i polskiej historii stanowią wyżej wymienieni, ale siłą pamięci o Żołnierzach Wyklętych jest to, że wiele rodzin, powiatów, wsi, czy większych miejscowości ma „swojego” Wyklętego i to on jest dla nich najważniejszy. Tylko dlatego coś, co nazywamy „fenomenem Żołnierzy Wyklętych” ma zasięg ogólnopolski, a może i szerszy. Nie dyskutowałby z tą tezą nikt, kto widziałby reakcję Mariana Pysia, brata kpr. Józefa Pysia, którego właśnie zidentyfikowano. Marian wziął do rąk portret brata i czule go ucałował. Czy bylibyście Państwo w stanie powiedzieć mu, że są rozczarowani, bo tym razem nie było „głośnych nazwisk”?
Dla mnie, który prace poszukiwawcze śledzi z uwagą od lat, poniedziałkowa konferencja identyfikacyjna była znów wielkim przeżyciem i wzruszeniem. Muszę jednak teraz, kilka dni później, podzielić się pewnymi niepokojami, których być może z zewnątrz nie widać, lub po prostu umykają w euforii, że kolejni Bohaterowie odzyskali twarze i nazwiska, że będą mieli własne mogiły. Szczątki Józefa Pysia, zostały odnalezione we wrześniu 2018 r. w czasie prac ekshumacyjnych prowadzonych przez IPN na Cmentarzu Rzymskokatolickim przy ul. Unickiej w Lublinie. Tym razem ujawniono także tożsamości osób odnalezionych w Kielcach, Wieluniu, Jaworniku Ruskim, Wrocławiu, Katowicach, Ciechanowcu, Krakowie i w Puszczy Rudnickej na tzw. Długiej Wyspie (Litwa).
GALERIA ZDJĘĆ z UROCZYSTOŚCI:
Po raz kolejny nie ujawniono natomiast żadnego z nazwisk osób, których szczątki podjęto z warszawskiej „Łączki”. I wcale nie dopominam się o tych „najgłośniejszych”, ale o kogokolwiek.
Gdzie jest wąskie gardło? Fakty są takie, że Biuro Poszukiwań i Identyfikacji IPN zakończyło prace ekshumacyjne na tzw. Powązkach Wojskowych w Warszawie w lipcu 2017 roku. Ostatni etap był wyjątkowo trudny, w zasadzie (w przeciwieństwie do prac początkowych) całych szkieletów nie odnajdywano, pojedyncze kości lub ich fragmenty wydobywano z przestrzeni między zbudowanymi tutaj późniejszymi grobami. Ale IPN zrobił swoje.
Cały materiał pobrany z wydobytych szczątków trafił do Szczecina, do laboratorium Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów związanej z Pomorskim Uniwersytetem Medycznym. Do tej pory szczecińska placówka zidentyfikowała blisko 50 osób pogrzebanych na Łączce, ale ta liczba nie rośnie. Z moich informacji wynika, że problemem nie jest brak materiału porównawczego. Co więc zawodzi? Nie chcę nawet myśleć, że u podstaw tego problemu leży konflikt personalny pomiędzy szefostwem PBGOT a kierownictwem IPN, który opisywałem już kiedyś na łamach wPolityce.pl.
Patrząc z boku, widzę aktywność szczecińskich badaczy, bo obficie chwalą się swoimi poczynaniami w mediach społecznościowych. Teraz także zapowiadają „kolejny projekt”, który utrzymują w na razie w tajemnicy. Eksplorowanie przepięknych zakątków Pomorza Zachodniego w toku. Ja to rozumiem i szanuję, naukowcy, żeby się rozwijać muszą działać na wielu polach. Ale dzieje się to w chwili, gdy nie jest dokończona sprawa, którą zgodnie nazywamy najważniejszą. Bo „Łączki” w Warszawie nie mamy prawa traktować jako każdego innego miejsca poszukiwań. Tutaj, mam nadzieję, powstanie kiedyś wielki narodowy panteon Żołnierzy Wyklętych. To, co jest w tej chwili, trudna tak nazwać.
To nie jedyny przypadek, gdy na styku IPN z innymi instytucjami nie jest dobrze. Nie raz pisałem o niezrozumiałym kontekście współpracy Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN z pionem śledczym IPN. Ile jeszcze razy musi się okazać, że to nie działa? Tu prośba do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, by przyjrzał się tej sprawie i w końcu zabrał prokuratorów IPN do prokuratury powszechnej. Będzie zdrowiej, gdy zasady będą jasne i będzie wiadomo, kto jest w tej konfiguracji IPN-em, a kto prokuratorem.
A propos ministerstwa sprawiedliwości, to przy okazji zwrócę uwagę na jeszcze jedną sprawę wagi - w mojej ocenie narodowej. Chodzi o Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie. To decyzją ministra Ziobry, bezprecedensową, odważną i przełomową udało się to muzeum powołać. Dalszy ciąg już tak różowy nie jest, bowiem placówka (wciąż w budowie) działa w strukturach Służby Więziennej (na Mokotowie był do niedawna areszt śledczy) i jest często traktowana bez niezbędnej historycznej wrażliwości. I o odrobinę tej wrażliwości apeluję, bowiem tego miejsca, podobnie jak w przypadku „Łączki”, nie można traktować jak każdego innego muzeum. To polska Golgota, miejsce kaźni najlepszych synów polskiej ziemi, naszych Bohaterów.
Wracam teraz do pana Mariana Pysia, który właśnie odzyskał brata. Było ich siedmiu, został on jeden. O Józefie od dawna nie było wiadomo nic, teraz rodzina będzie mogła go pochować. Rozmawialiśmy chwilę po uroczystości, był wdzięczny wszystkim, którzy do tego doprowadzili, w mniejszym i większym stopniu.
Dziękuję ci bracie, że i ty się zaangażowałeś
— powiedział do mnie, choć zasługa dziennikarza jest żadna w porównaniu np. do ekipy IPN i wolontariuszy.
W takich chwilach dociera do mnie, że w tej historii jest coś więcej niż polityka i podążanie za chwilową modą. A na zaprzepaszczenie szansy odzyskania tych zdradziecko pomordowanych pozwolić sobie, jako polski Naród, po prostu nie możemy.
= = = = = = = =
EDIT:
Po publikacji materiału zadzwonił do mnie dr Andrzej Ossowski, koordynator projektu PBGOT. Oto jego stanowisko:
PBGOT zidentyfikowała szczątki 71 ofiar podjętych z warszawskich Powązek. Cały materiał genetyczny przekazany nam wcześniej przez IPN został przebadany. Nie jest prawdą, że nie ma problemu z materiałem porównawczym. Od 2014 r. otrzymaliśmy tylko kilka próbek materiału porównawczego. Nie jest też prawdą że do PBGOT trafił cały materiał kostny, dużą partię tego materiału analizuje instytut Ekspertyz sądowych z Krakowa. Jest to materiał ekstremalnie trudny stąd też zaangażowanie drugiego laboratorium. Niedawno otrzymaliśmy kolejną partię materiału kostnego, zamierzamy go przebadać w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Większość materiału porównawczego który posiadamy pochodzi niestety od zbyt dalekich krewnych. Rozpoczęliśmy także badania całych genomów DNA mitochondrialnego w celu identyfikacji kilku typowanych osób do których posiadamy materiał porównawczy od dalekich krewnych w linii żeńskiej .
Baza nie ma możliwości, środków pieniężnych, ani dostępu do bazy PESEL, aby na własną rękę poszukiwać krewnych osób, które wytypowano jako ofiary komunizmu odnalezione podczas prac na „Łączce”. I nie jest to zadanie bazy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/451550-czy-laczka-juz-nie-jest-sprawa-narodowa