W sierpniu 1939 roku miałem niespełna 11 lat, kiedy podczas Mszy polowej z udziałem Protektora ZHP Prezydenta Ignacego Mościckiego składałem Przyrzeczenie Harcerskie. Nie mogłem wówczas przypuszczać, że już w niedługim czasie życie tak brutalnie dowiedzie prawdziwości słów przysięgi wierności Bogu i Polsce, a mi przyjdzie pójść drogą mego ojca Ignacego – bohatera wojny 1920 roku oraz dziadów i pradziadów – powstańców listopadowych i styczniowych.
W 1944 r. zostałem zaprzysiężony jako żołnierz AK i brałem udział w udzielaniu schronienia partyzantom oraz uciekinierom z obozów pracy na rodzinnym północnym Mazowszu, do momentu aresztowania przez Gestapo i skierowania do obozu pracy przymusowej w Łagunach koło Ciechanowa. Od lutego 1945 r. do stycznia 1946 r. służyłem jako żołnierz zwiadu konnego pod dowództwem por. Zacheusza Nowowiejskiego „Jeża”, dowódcy ROAK – obwodu Przasnysz. Następnie, nie ujawniając się, wyjechałem do Warszawy i rozpocząłem życie w cywilu. Na tle życiorysów innych „wyklętych” mogę mówić o szczęściu (choć Informacja Wojskowa dwukrotnie przypomniała sobie o mojej osobie) – wielu z moich towarzyszy broni poniosło śmierć z rąk komunistycznych siepaczy. Był to wielki dramat mojego pokolenia. Zawsze ze szczególnym wzruszeniem wspominam moją równolatkę – Danutę Siedzikównę „Inkę”. Dziękuję Bogu, że dożyłem w chwili, kiedy mogłem w mundurze oficera Wojska Polskiego uczestniczyć w pogrzebie tej Bohaterki walki o niepodległość Polski.
Ale chociaż wówczas nie wywalczyliśmy wolnej Polski, zawsze mieliśmy ją w sercu, a słowa harcerskiej, a potem żołnierskiej przysięgi, nie przestawały obowiązywać. Najważniejszym zaś przykazem w tamtych czasach było niesienie prawdy. Będąc nauczycielem historii zawsze starałem się mówić o historii prawdziwej, tej z wywózkami na Sybir, Katyniem i zdradą jałtańską. Spotykały mnie za to różnorakie represje i szykany, łącznie z relegowaniem z zawodu. Niestety, jeszcze w wolnej Polsce musiałem wycierać sądowe korytarze, dochodząc odebranych mi wówczas praw.
Z ludźmi z emigracji londyńskiej po raz pierwszy zetknąłem się pod koniec lat 70. Zaczęli wówczas przyjeżdżać do kraju koledzy z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, a w kręgach organizujących się środowisk kombatanckich w kraju zaczęły krążyć książki i broszury wydawane przez nasze uchodźstwo na Zachodzie. W tym czasie mieszkałem w Ostrowcu Świętokrzyskim i aktywnie współpracowałem z płk. (późniejszym generałem) Antonim Hedą-Szarym, a nawet miałem zaszczyt pełnić funkcję jego adiutanta. Szary działał na rzecz zjednoczenia środowisk kombatanckich, co się udało, choć tylko częściowo pod postacią Światowej Federacji Polskich Kombatantów. Moja rola była w tym procesie ograniczona – byłem zaledwie z nominacji władz emigracyjnych (1988 rok) porucznikiem w stanie spoczynku. Nie jest prawdą, jak napisało w 1987 roku podziemne ostrowieckie czasopismo „Solidarność”, że byłem delegatem rządu londyńskiego na województwo kieleckie, choć faktycznie utrzymywałem w tym okresie dosyć ożywione kontakty z osobami ze Stowarzyszenia Polskich Kombatantów, a także przekazywałem – za pośrednictwem osób z KPN – informacje o sytuacji społeczno-politycznej w naszym regionie naszym władzom emigracyjnym. Niestety nie doszedł do skutku mój wyjazd w ramach delegacji kombatanckiej do gen. Klemensa Rudnickiego.
Z wielką satysfakcją przyjąłem nominację Ryszarda Kaczorowskiego na Prezydenta RP w 1989 roku. O dekadę starszy ode mnie harcerz, żołnierz, działacz społeczny – kto wie, może przecięły się nasze drogi za młodu, w niepodległej Polsce. W tym czasie należałem do zwolenników głębokiej dekomunizacji i zmiany systemowej. Kaczorowski, który reprezentował dorobek powojennej emigracji, nadawał się na symbol tych zmian. Niestety, układ Okrągłego Stołu sprawił, że ostatniemu Prezydentowi Najjaśniejszej Rzeczypospolitej przeznaczono rolę wyłącznie dekoracyjną. W kraju nie było wówczas siły ani woli politycznej, która mogła to zmienić. 22 grudnia 1990 roku przekazał insygnia Lechowi Wałęsie, choć tak naprawdę był jednym z tych, którzy byli godni sami sprawować urząd Prezydenta Wolnej Polski.
Z prezydentem Kaczorowskim rozmawiałem w okresie III RP około 5-6 razy, najczęściej przy okazji różnych uroczystości patriotycznych i kombatanckich. Ujmujący w rozmowie, posiadał i maniery godne głowy państwa i obycie, ale przede wszystkim nieudawaną szlachetność i prawdziwy, potwierdzony życiem patriotyzm. Z mowy i z gestów widać w nim było tą szczerość, której nie posiada większość współczesnych polityków. Podczas ostatniego naszego spotkania, w Kielcach przekazałem Panu Prezydentowi i Pani Prezydentowej pozdrowienia od mieszkańców Ostrowca Świętokrzyskiego. W bardzo miłych słowach obiecał przyjechać. Niestety, okrutny los postanowił inaczej.
Wierzę, że nic nie dzieje się na tym świecie bez przyczyny, tylko czasem nie potrafimy dostrzec ukrytego sensu. Dla mnie osobiście tragedia smoleńska, w której odeszli ostatni Prezydent II RP i najwybitniejszy Prezydent III RP, nadała właśnie taki sens wydarzeniom z 22 grudnia 1990 roku i zachowaniu ciągłości między państwowością emigracyjną a władzą w kraju.
Stanisław Fidurski, płk. w st. spocz.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/426822-moje-wspomnienia-o-prezydencie-ryszardzie-kaczorowskim