Mimo że na granicy polsko-krzyżackiej od zawarcia traktatu kaliskiego (1343) panował względny pokój, to zarówno w Krakowie jak i w Malborku zdawano sobie sprawę, że definitywne starcie pomiędzy państwem zakonnym i Unią Jagiellońską jest nieuchronne. Punktem zapalnym, który doprowadził do wybuchu Wielkiej Wojny (1409-1411), stało się powstanie na Żmudzi. Żmudzini, przy wsparciu Witolda i Litwy, chwycili za broń 30 maja 1409. Potem wydarzenie potoczyły się już – jak na średniowieczne standardy – błyskawicznie.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: NASZ WYWIAD. Jędrusiak, autor trylogii o Zawiszy Czarnym: „Zarabiał na życie jako wojenny przedsiębiorca, werbując najemników”
20 czerwca 1409 r. do polskiego króla przybyło poselstwo krzyżackie ze skargą na Witolda, który wbrew układom poparł powstanie na Żmudzi, słał wojsko i broń, czym przyczynił się do śmierci wielu zakonnych rycerzy. Wielki mistrz, Ulryk von Jungingen, pytał przez posłów o stanowisko Jagiełły w przypadku, gdy zakon uderzy na Witolda, by pomścić swe krzywdy.
Król nie udzielił im żadnej odpowiedzi. Oznajmił jedynie, że na Świętego Aleksego, czyli na 17 lipca, zwoła walny zjazd do Łęczycy, gdzie zostanie podjęta decyzja w tej materii. I wówczas wyśle do wielkiego mistrza posłów z odpowiedzią.
W Łęczycy podjęto decyzję, że w wypadku ataku Krzyżaków na Litwę Polska stanie zbrojnie po stronie Witolda. Zaraz po zjeździe łęczyckim posłowie Jagiełły z arcybiskupem gnieźnieńskim Mikołajem Kurowskim na czele udali się do Malborka z pismem, w którym król godził się na oddanie spornych spraw pod sąd polubowny, ale jednocześnie zażądał, aby do czasu wyroku zakon zaprzestał wojny na Żmudzi.
1 sierpnia 1409 roku polska delegacja został przyjęta w Malborku. Mikołaj Kurowski wyposażony (najprawdopodobniej) w tajne instrukcje króla, tak kierował rozmową z wielkim mistrzem, aby pobudliwego Ulryka von Jungingena sprowokować do zaatakowania Polski, pomimo wciąż obowiązujących układów pokojowych między Polską a Zakonem. By to Krzyżacy objawili się chrześcijańskiemu światu jako agresorzy. Kurowski wypowiedział wówczas słynne słowa: Mistrzu, przestań nas straszyć wypowiadaniem wojny Litwie, ponieważ jeżeli zdecydujesz się na nią, bądź pewien, że podczas gdy ty napadniesz na Litwę, nasz król najedzie Prusy. Na co Jungingen miał odpowiedzieć: Ostrzeżony w ten sposób raczej na głowę niż na członki mój cios wymierzę […] i oręż przeznaczony przeciwko Litwie skieruję na Polskę.
Krzyżacy natychmiast przeszli od słów do czynów. Już 9 sierpnia 1409 roku na toruńskim rynku ogłoszono publicznie króla polskiego wrogiem zakonu, a Jungingen wysłał do króla Władysława list z formalnym wypowiedzeniem wojny.
Następnego dnia, zanim list wypowiedni dotarł do rąk Jagiełły, doszło do wypadów krzyżackich oddziałów na nadgraniczne tereny polskie.
Główne uderzenie, pod dowództwem samego wielkiego mistrza, nastąpiło tydzień później z ziemi chełmińskiej, okolic Brodnicy, na ziemię dobrzyńską. Wojska zakonu, dokonując gwałtów i okrucieństw na bezbronnej ludności, w ciągu dwóch tygodni zajęły dwa ważne ośrodki: Dobrzyń nad Wisłą i Bobrowniki.
W drugiej połowie sierpnia walki rozgorzały także na Krajnie i na Kujawach. Wojska z okręgów człuchowskiego i tucholskiego wspomagane najemnikami wdarły się na Krajnę i doszły aż do Noteci. Przez osiem dni palono wsie i miasta, mordowano ludzi. A potem, 28 sierpnia 1409 r., ta sama armia praktycznie bez walki zajęła Bydgoszcz. Krzyżakom udało się zwerbować do współpracy nie tylko bydgoskich mieszczan, ale również wysokich rangą urzędników odpowiedzialnych za obronę miasta podczas wojny. Oficjalnie o wydanie bydgoskiego zamku Polacy oskarżyli burgrabiego Bernarda. Jednak najwyższym rangą urzędnikiem polskim przekupionym przez Krzyżaków okazał się (najprawdopodobniej) starosta generalny Wielkopolski, Tomasz z Węgleszyna.
W wojennej grze z wielkim mistrzem Jagiełło przegrał pierwsze starcie. Wojnę rozpoczął zakon, i to było zgodne z planem polskiego króla, potem jednak nastąpił ciąg porażek. Przede wszystkim Jagiełło na spodziewał się tak szybkiej mobilizacji Krzyżaków. Ich armia trzema klinami wbiła się w terytorium Polski, wszędzie odnosząc zwycięstwa. Krzyżacy byli butni, okrutni, szybcy i skuteczni. Palili, rabowali, mordowali. Polska nie potrafiła stawić oporu, przegrywała. Do tego Jagiełło nie mógł liczyć na Witolda, zajętego duszeniem buntu Świdrygiełły (podsycanego przez krzyżacki wywiad). Wyjście rysowało się tylko jedno – rozejm. Zawieszenie działań militarnych do wiosny, kiedy zmobilizowana polska armia wraz z Litwą, wolną już od groźby buntu Świdrygiełły, będzie gotowe do walnej rozprawy. Tyle że aby uzyskać korzystny rozejm, trzeba mieć argumenty.
Jagiełło po naradzie ze swoim dworem pchnął posłów do Ulricha von Jungingena, który pustoszył prawy brzeg Wisły. Równocześnie, by zniechęcić Krzyżaków do przekroczenia rzeki, wysłał do pilnowania brodów nieliczne chorągwie, którymi dysponował. Wiedział, że musi odnieść jakieś zwycięstwo, i to jak najszybciej. Tylko w ten sposób skłoni Krzyżaków do rokowań i podniesie morale polskiej szlachty zdruzgotanej klęskami na północy, utratą miast i zamków.
Jagiełło ogłosił powszechną mobilizację. Zarządził, by w oktawę Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, czyli pomiędzy 8 a 15 września, wszyscy wezwani stawili się w Wolborzu. Stamtąd polska armia miała ruszyć w kierunku Prus. Tylko gdzie zaatakować? Utrata ziemi dobrzyńskiej, dopiero co wykupionej z rąk krzyżackich, była upokarzająca i bolesna. Ale monarcha i jego doradcy zdawali sobie sprawę, że ziemi oddzielonej od reszty polskiego królestwa szerokim korytem Wisły nie sposób odbić na tym etapie wojny. Poza tym – z tych samych powodów – zajęcie jej przez Krzyżaków nie stanowiło bezpośredniego zagrożenia dla reszty kraju.
Zupełnie inaczej wyglądała sprawa z Bydgoszczą. Kilkanaście lat temu na lewym brzegu Brdy powstało przedmieście zwane Gdańskim. Aby zapewnić sprawną komunikację pomiędzy dwoma członami miasta, wzniesiono szeroki, solidny most, który uczynił z Bydgoszczy twierdzę o strategicznym znaczeniu. Przez ten most bowiem prowadziła teraz najszybsza droga z krzyżackiego Pomorza do Polski. Miasto, dzięki temu, że mogło tę drogę otwierać lub zamykać, stało się prawdziwą bramą albo na Kujawy i do Wielkopolski, albo do pomorskich posiadłości zakonu. Odzyskanie twierdzy bardzo poprawiłoby pozycję Jagiełły w przyszłych negocjacjach.
Po naradzie z wojennymi doradcami król wybrał kierunek i cel natarcia polskiej armii: Bydgoszcz.
Polacy dali się zaskoczyć w połowie sierpnia. Teraz sami chcieli zaskoczyć Krzyżaków. Aby plan się powiódł, należało jak najdłużej utrzymywać w tajemnicy kierunek marszu i cel uderzenia armii. Zdobycie Bydgoszczy miało stać się punktem zwrotnym tej wojny.
Jagiełło ogłosił mobilizację na zasadzie wyprawy powszechnej, co oznaczało, że musiał się na niej stawić każdy, kto dzierżawił ziemię na prawie rycerskim. Do Wolborza wojowie mieli przybywać z tak licznym i dobrze wyekwipowanym pocztem, na jaki pozwalała im zamożność. Dużo zależało od dobrej woli szlachcica. Z jednej strony rycerze pragnęli ponosić jak najmniejsze ciężary udziału w wojnie, z drugiej zaś rodowa ambicja, umiłowanie ojczyzny i honor nakazywały im stawić się jak najwystawniej, nie bacząc na koszty.
Srogi gniew wśród szlachty pobudzały wieści, jakie do obozu napłynęły ze Złotorii. Otóż przed przystąpieniem do decydującego szturmu Krzyżacy zwieźli wozami z pobliskiego Torunia panny i urządzili sobie pod murami miasta huczną zabawę: wino, jadło oraz tańce przy akompaniamencie trąb, fletów, piszczałek i dzwonków. Największą atrakcją było obserwowanie przez pijanych biesiadników, jak zaciężne wojska krzyżackie wdzierają się do miasta przez skruszone mury, by plądrować, gwałcić i zabijać.
Mobilizacja przebiegła szybko i sprawnie. Wojsko wyruszyło z Wolborza 16 września 1409 roku, kierując się na Wielkopolskę. W forpoczcie polskiej armii szli zwiadowcy, którzy mieli likwidować krzyżackich szpiegów, sprawdzać drogi, mosty, miejsca na obozy oraz, co najważniejsze, rozpowszechniać wśród ludności fałszywe informacje o zamiarach Jagiełły.
Trzy dni później wojsko stanęło obozem pod Łęczycą. W oczekiwaniu na dochodzące jeszcze z Małopolski pospolite ruszenie, a przede wszystkim na rycerstwo wielkopolskie, zarządzono kilkudniowy postój.
Jagiełło nie spieszył się z wymarszem. Z Łęczycy prowadziły dobre i uczęszczane drogi do Płocka i do Włocławka. Król chciał, by krzyżaccy wywiadowcy mieli dość czasu na zlokalizowanie polskiego obozu i jego dokładne oględziny. Dlatego przykazał swoim zwiadowcom, by od teraz namierzali i obserwowali wrogich szpiegów, ale ich nie zatrzymywali. Jagiełło posłał kilka lekkich chorągwi zwiadowczych w kierunku Włocławka, tak by Krzyżacy nabrali przekonania, że polskie wojsko zamierza ruszyć w tamtą stronę i dalej na ziemię dobrzyńską.
Późniejsze wydarzenia pokazały, że mistyfikacja się udała i w drodze do Bydgoszczy armia polska nie napotkała żadnej krzyżackiej przeszkody. Sprawdziły się też przewidywania, że Krzyżacy nie zdecydują się na ryzykowną przeprawę przez Wisłę, by uderzyć na tyły polskich wojsk.
Piętnastotysięczna armia złożona z Małopolan, Wielkopolan i czeskich najemników wyruszyła z Łęczycy 23 września. Trzema szybkimi marszami przez Siedlec i Koczawę doszła do Radziejowa.
W taborze oprócz zapasów prowiantu, broni i furażu wieziono namioty, z których każdy mógł pomieścić od dziesięciu do piętnastu zbrojnych. Jechało kilkudziesięciu kucharzy, a także delegowani i opłacani przez miasta medycy.
Pod Radziejowem, gdzie armia dotarła 25 września, Jagiełło kazał rozbić namioty. Ponieważ wszystkie siły dotarły już na miejsce, król przeprowadził podział wojska na chorągwie. Zapewne już wtedy polski wywiad posiadał informacje o sytuacji panującej w bydgoskiej twierdzy. My znamy ją dziś z listów, jakie zachowały się w krzyżackich archiwach.
Jeden z listów pochodził od Henryka von Schwelborna, komtura tucholskiego. Była w nim mowa o znalezieniu na bydgoskim zamku prawdziwego skarbu – dwudziestu łasztów soli będących własnością polskiego króla. Wybuchła o nią kłótnia pomiędzy Krzyżakami a zaciężnymi oficerami. Ci pierwsi argumentowali, że sól należy do nich, gdyż Polacy poddali się zakonowi. Komtur pisał do Malborka o jawnym nieposłuszeństwie pochodzących ze Śląska najemników, którzy nie zamierzali zrezygnować z łupu.
Inny list wystosował komtur świecki. Pisał w nim, że przybył ze swoimi ludźmi do Bydgoszczy, aby obsadzić tamtejszy zamek, ale stacjonujący w nim zaciężni pozostawieni przez komtura człuchowskiego, nie chcieli ustąpić ani zgodzić się, by do garnizonu dołączyli bracia zakonni. Do tego panowało całkowite rozprężenie. Najemników oskarżano o kradzieże, brak dyscypliny, nieuczciwość. Źródłem kłopotów był dowódca najemników Heinz von Borsnitz. Komtur świecki informował na koniec, że jedyne, co mógł zrobić, to wyznaczyć dodatkowego dowódcę – doświadczonego w bronieniu twierdz zakonnika.
Wojska królewskie, idąc z Radziejowa przez Szarlej i Tuczno koło Inowrocławia, 28 września w godzinach popołudniowych dotarły do celu.
Bydgoską warownię otaczała fosa wypełniona wodami Brdy. Na południowy wschód od twierdzy rozciągało się podzamcze, od zachodu przylegało do niej miasto, chronione od północy i zachodu korytem rzeki. Szturm na Bydgoszcz można było przypuścić ze wzgórz, które okalały ją od południa. Dlatego odgradzała ją od tej strony mokra fosa oraz wał ziemny wzmocniony drewnianą konstrukcją.
Nim przystąpiono w polskim obozie do stawiania namiotów, podciągnięto ciężkie wozy wyładowane żelaznymi działami i kamiennymi kulami. W ludziach wezbrała nadzieja, że artyleria zmiecie obrońców z murów zamkowych, skruszy obwarowania i da szybką wiktorię.
Mieszczanie tymczasem otworzyli bramy przed Jagiełłową armią. Polacy przejechali przez wyludnione ulice, przejęli ratusz, mennice, wchodzili do zamożniejszych domów i przeszukali klasztor karmelitów, nigdzie nie napotykając oporu, gdyż krzyżacki garnizon przerażony liczebnością polskiej armii i błyskiem stalowych dział zabarykadował się w murach zamku.
Tym bardziej konieczne było szybkie zwycięstwo!
Strategiczne znaczenie bydgoskiej twierdzy trudno przecenić, ale jako nadrzędny cel jawiło się teraz skrzepienie polskiego rycerstwa zwycięstwem, ukazanie Jagiełły w roli wodza, który może poprowadzić armię do wiktorii nad potężnym zakonem.
Król zaś po zamknięciu pierścienia wokół miasta przesunął część armii na północ od Bydgoszczy, nad Brdę, by oczekiwać tam na wojska wielkiego mistrza, których wszyscy się spodziewali. Pozostałe chorągwie rozłożyły się obozem w lesie podchodzącym od południa pod zabudowę grodu.
Rankiem 29 września, w Dzień Świętego Michała Archanioła, przystąpiono do oblężenia zamku.
Jagiełło nakazał usypanie dookoła warowni wału ziemnego i wtoczenie nań kilkunastu dział cięższego i lżejszego kalibru. Na wale ustawiono wiklinowe kosze wypełnione ziemią, zza których, jak zza tarcz, artyleria królewska miała prowadzić ostrzał. Zamek, otoczony szerokim blankowanym murem, tworzyły trzy potężne skrzydła oraz mur kurtynowy zamykający dziedziniec od strony wschodniej. Pośrodku muru wznosiła się wieża bramna. Położenie załogi krzyżackiej było bardzo trudne, dlatego Heinz von Borsnitz i brat zakonny, dowodzący obroną zamku, całą nadzieję pokładali w rychłej odsieczy. I rzeczywiście w pierwszych dniach października armia Ulryka von Jungingena stanęła dwie mile od granicy. Wielkiego mistrza zaskoczyła gotowość polskich chorągwi, które Jagiełło ustawił na północ od miasta. Krzyżacy nie palili się do walki, jedynie biernie śledzili poczynania Polaków, którzy w tym czasie otoczyli już Bydgoszcz i rozpoczęli oblężenie zamku.
Przez kilka dni żadna ze stron nie zdecydowała się wydać bitwy. Tymczasem posłowie króla czeskiego Wacława rozpoczęli negocjacje z przedstawicielami obu przeciwników w sprawie zawarcia rozejmu i oddania przedmiotu konfliktu do polubownego rozstrzygnięcia. W trakcie negocjacji polska armia ani na chwilę nie przerwała oblężenia zamku. Jagiełło nalegał na szybkie zdobycie twierdzy, liczył się każdy dzień; zwycięstwo znacznie poprawiłoby jego pozycję w negocjacjach. Obawiał się też, że Krzyżacy, zniecierpliwieni przedłużającymi się rozmowami, w końcu uderzą. Krzyżacka armia wciąż jednak nie podejmowała żadnych działań, wsłuchiwała się jedynie w gęstniejący pomruk armatnich wystrzałów. Ulryk von Jungingen czekał na wynik rozmów, które Jagiełło przeciągał tak długo, aż w końcu Polacy – 6 października 1409 roku – zdobyli zamek.
Czy bydgoską twierdzę wzięto szturmem? Trudno to dziś jednoznacznie przesądzić. Zwykłą praktyką podczas oblężeń były pertraktacje z obrońcami. Polacy wiedzieli, że załogę zamku stanowią śląscy najemnicy pod wodzą Heinza von Borsnitza. Pod Bydgoszczą, w otoczeniu Jagiełły, znajdował się Zawisza Czarny – zaufany rycerz króla, sławny wojownik, a przy tym „przedsiębiorca wojenny”, czyli werbownik, który niejednokrotnie przeprowadzał zaciągi na Śląsku (zarówno na potrzeby armii Zygmunta Luksemburskiego jak i Jagiełły) i zapewne dobrze znał Heinza von Borsnitza. I wiedział, jak pertraktować z najemnikami. Na przeszkodzie mógł stanąć dowodzący obroną brat zakonny, jedyny Krzyżak wśród załogi. Tyle że… zmarł nagle tuż przed kapitulacją nieszczęśliwie ugodzony w szyję jakąś zabłąkaną strzałą.
Polacy pozwolili najemnikom odejść swobodnie z bronią i wyposażeniem. Co Heinz von Borsnitz i jego ludzie wywieźli na wozach z zamku? Co stało się z dwudziestoma łasztami soli (spory majątek!), o które zaciężni pokłócili się z Krzyżakami?
Dwa dni po zajęciu bydgoskiego zamku, 8 października 1409 roku, Ulryk von Jungingen i Jagiełło podpisali rozejm, który miał obowiązywać do zachodu słońca 24 czerwca 1410 r. Część krzyżackich dostojników uważała, że wielki mistrz popełnił niewybaczalny błąd, godząc się na rozejm. Powinien był uderzyć wcześniej na wojska Jagiełły pod Bydgoszczą. A zaraz potem ruszyć na bezbronny Kraków. I dopiero tam, pod murami polskiej stolicy, negocjować warunki układu.
Teraz na czas rozejmu Malbork będzie musiał odesłać do domu obcych zaciężnych. Byłoby szaleństwem utrzymywanie ich na żołdzie przez dziewięć miesięcy! Część z nich podkupią zapewne Polacy. Cały wysiłek krzyżackich werbowników poszedł na marne.
Co dawał Jagielle dziewięciomiesięczny rozejm osiągnięty dzięki zajęciu Bydgoszczy? Bardzo dużo!
Dziś wiemy, jak Polacy wykorzystali ten czas. Przeprowadzono szeroką mobilizację (Polska była krajem czterokrotnie ludniejszym niż krzyżackie Prusy) i zapewniono odpowiednie zaopatrzenie dla wojska; na szeroką skalę werbowano zaciężnych; pełną mocą ruszył bardzo rozwinięty w tamtych czasach polski przemysł zbrojeniowy; uruchomiono cały potencjał dyplomacji oraz tajnych służb, by zadać kłam zakonnej propagandzie i zneutralizować zagrożenia ze strony krzyżackich sojuszników; opracowano wreszcie błyskotliwy plan letniej kampanii wojennej, którym do dziś zachwycają się wojskowi. Gdy 25 czerwca 1410 roku wschodziło słońce, Władysław Jagiełło był znacznie lepiej przygotowany do walnej rozprawy niż Ulryk von Jungingen.
Szymon Jędrusiak, autor trylogii o Zawiszy Czarnym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/415380-dzien-ktory-przesadzil-o-zwyciestwie-pod-grunwaldem