Podkreśla beznadziejność sytuacji oraz zdesperowanie polskich oddziałów.
Człowiek zdesperowany, jak my, nie myślał o niczym innym, jak tylko o powrocie do domu i bezpiecznym kącie. Żeby przeżyć. Nie pamiętam już nazwisk chłopaków z oddziału, nawet nazwiska dowódcy. Byli tam młodzi chłopcy. Wszyscy mieli żony, dziewczyny, często w ciąży, kogoś w domach, kto na nich czekał. Patrzyli cały czas na zdjęcia, które dostali, ruszając na wojnę. Mówiłem im, żeby je schowali i pilnowali, żeby w łeb nie dostać. Nie mijała chwila, a już nie żyli. Nie mogliśmy pomóc nawet rannym. Gdybyśmy tylko wyszli z ukrycia, to od razu byśmy zginęli od kuli. Wielu nie umarło od razu - męczyło się przez wiele godzin i wykrwawiło. Nie miał kto im pomóc
— dodał Żurek.
Były żołnierz urodził się w 1909 roku w Gackach (woj. świętokrzyskie), ale już od 2. roku życia mieszka w Czarnowie. Zasadniczą służbę wojskową odbył w Centrum Wyszkolenia Żandarmerii w Grudziądzu. W sierpniu 1939 został wcielony do 4. Dywizji Piechoty w Toruniu i wysłany na front. Jako podoficer wziął udział w bitwie nad Bzurą. Tam został wzięty do niewoli i trafił do obozu jenieckiego na terenie Niemiec. Stamtąd trafił do pracy przymusowej w niemieckich gospodarstwach rolnych. Do kraju wrócił pierwszym transportem w 1946 roku. W 2009 roku został awansowany na stopień porucznika.
Wysiadłem w Solcu Kujawskim i ruszyłem do Czarnowa. Tutaj była moja matka. Miałem dwóch braci. Wszyscy przeżyliśmy wojnę. Mama nie wiedziała nic a nic o naszym losie w tamtym okresie. Była wojna. Wychodząc z domu pożegnałem się, jakbyśmy widzieli się ostatni raz. Potem cały czas chciałem tylko wydostać się od tych przeklętych Niemców
— wspomina Żurek.
Jego brat Franciszek, także uczestnik II wojny światowej, zmarł w Australii w wieku 101 lat.
Tomasz Więcławski (PAP)/ems
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Podkreśla beznadziejność sytuacji oraz zdesperowanie polskich oddziałów.
Człowiek zdesperowany, jak my, nie myślał o niczym innym, jak tylko o powrocie do domu i bezpiecznym kącie. Żeby przeżyć. Nie pamiętam już nazwisk chłopaków z oddziału, nawet nazwiska dowódcy. Byli tam młodzi chłopcy. Wszyscy mieli żony, dziewczyny, często w ciąży, kogoś w domach, kto na nich czekał. Patrzyli cały czas na zdjęcia, które dostali, ruszając na wojnę. Mówiłem im, żeby je schowali i pilnowali, żeby w łeb nie dostać. Nie mijała chwila, a już nie żyli. Nie mogliśmy pomóc nawet rannym. Gdybyśmy tylko wyszli z ukrycia, to od razu byśmy zginęli od kuli. Wielu nie umarło od razu - męczyło się przez wiele godzin i wykrwawiło. Nie miał kto im pomóc
— dodał Żurek.
Były żołnierz urodził się w 1909 roku w Gackach (woj. świętokrzyskie), ale już od 2. roku życia mieszka w Czarnowie. Zasadniczą służbę wojskową odbył w Centrum Wyszkolenia Żandarmerii w Grudziądzu. W sierpniu 1939 został wcielony do 4. Dywizji Piechoty w Toruniu i wysłany na front. Jako podoficer wziął udział w bitwie nad Bzurą. Tam został wzięty do niewoli i trafił do obozu jenieckiego na terenie Niemiec. Stamtąd trafił do pracy przymusowej w niemieckich gospodarstwach rolnych. Do kraju wrócił pierwszym transportem w 1946 roku. W 2009 roku został awansowany na stopień porucznika.
Wysiadłem w Solcu Kujawskim i ruszyłem do Czarnowa. Tutaj była moja matka. Miałem dwóch braci. Wszyscy przeżyliśmy wojnę. Mama nie wiedziała nic a nic o naszym losie w tamtym okresie. Była wojna. Wychodząc z domu pożegnałem się, jakbyśmy widzieli się ostatni raz. Potem cały czas chciałem tylko wydostać się od tych przeklętych Niemców
— wspomina Żurek.
Jego brat Franciszek, także uczestnik II wojny światowej, zmarł w Australii w wieku 101 lat.
Tomasz Więcławski (PAP)/ems
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/357011-108-letni-weteran-wspomina-bitwe-nad-bzura-mielismy-trzy-armaty-i-dwanascie-pociskow-wywiad-i-galeria?strona=2