Kiedy pojawiły się zarzuty dotyczące rzekomej współpracy ambasadora RP w Niemczech Andrzeja Przyłębskiego z SB to na naszych łamach wypowiedział się w tej sprawie dr Piotr Gontarczyk, całkowicie je odrzucając:
Według mojej wiedzy historycznej te dokumenty nie pozwalają na to, żeby kogokolwiek posądzać o współpracę agenturalną. (…) w żadnej mierze nie obciążają p. Przyłębskiego
— stwierdził historyk.
Dodał:
Sprawa jest prosta. Odbyło się jedno spotkanie funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa z Andrzejem Przyłębskim, który był bardzo zaskoczony zaistniałą sytuacją. Nie ma wątpliwości co do tego, że nie był szczery podczas rozmowy z przedstawicielem SB.
Jak podkreślił, wersja zgadza się to z wersją wydarzeń przedstawioną przez Przyłębskiego.
Dziś udało nam się dotrzeć do całości materiałów wytworzonych przez SB na temat Andrzeja Przyłębskiego. W pełni potwierdzają one tę wersję. Nie ma w nich niczego co dałoby się przedstawić jako jakikolwiek dowód na współpracę z SB. Widać w nich tylko nieudaną próbę wciągnięcia młodego człowieka do esbeckiej sieci. Przyłębski pozoruje chęć współpracy a jego postawa szybko zniechęca SB do dalszych kontaktów. Okoliczności sprawy są następujące: Przyłębski razem ze swoją narzeczoną chcieli uciec na Zachód. On miał wyjechać do rodziny w Anglii, ona do Berlina Zachodniego. Cztery razy był wzywany do urzędu – trzy razy nie dostał paszportu. Za czwartym razem zaprosili go na rozmowę. Chcieli dać, ale za współpracę. W tej sytuacji podpisał.
Pułapkę założył jeden ze znajomych rodziców o którym nikt nie wiedział, że pracuje w SB. W dokumentacji czytamy, ze Przyłębski w ważnych sprawach osobistych chodzi się do niego radzić. Esbecy mieli go więc na widelcu i wiedzieli jak podejść.
Co ważne, wiele wskazuje, że część dokumentacji została sfałszowana. Oficer SB pisze że odbył spotkanie w hotelu Konin. Ale z notatki esbeka który kontrolował Przyłębskiego (był znajomym rodziców) wynika, że spotkanie było w komendzie MO (pisze, że Przyłębski przyszedł do niego i poinformował o spotkaniu oraz o tym, że chce ostrzec kolegów).
Formuła zobowiązania do współpracy sprawia wrażenie dyktowanej.
W materiałach nie ma teczki pracy. Oznacza to że z perspektywy SB mimo formalnego podpisu o zgodzie, nie traktowano go jako źródła, a także, że nie było żadnego urobku operacyjnego. Prawdopodobnie nie było też żadnych spotkań.
Istnieje wprawdzie plan szkolenia, ale nie ma raportów z przeprowadzonych szkoleń. Najprawdopodobniej ich nie było. Są same raporty pisane ręką oficera SB. Dotyczą jego zamiarów i planów wobec potencjalnego źródła, a nie widać w nich żadnych efektów. Są też wypełnione formularze, które zawierają wiedzę uzyskana od innych osób lub z dokumentów zewnętrznych (info oficjalne).
Istnieje jedyna rzekoma „notatka operacyjna” zawiera charakterystykę kuzyna. Z notatki widać, ze była ona przygotowana w sposób oficjalny. Mogła być wykonana przy rozmowie w budynku MO, gdzie zabiegał o paszport, kiedy zwykle pytano o rodzinę za granicą. Jest podpisana nazwiskiem a nie pseudonimem. Następnie oficer SB „przerobił” ją na notatkę operacyjną, żeby uzasadnić rzekomy sukces. Dopisał własnoręcznie tytuł, prawdopodobnie już po jej wykonaniu.
Z dokumentacji sporządzonej przez oficera SB wynika, że Przyłębski poszedł do znajomych i opowiedział im o tej sytuacji i zainteresowaniu ich osobami ze strony SB. To był klasyczny ruch obronny opozycji z tamtych czasów – samemu się zdekonspirować, żeby SB straciła zainteresowanie.
Następnie Przyłębski szybko, pod byle pretekstem zerwał kontakt.
ZOBACZ DOKUMENTY:
CZYTAJ TEŻ OPINIĘ BRONISŁAWA WILDSTEINA: Sprawa Andrzeja Przyłębskiego. Chodzi o próbę zaszczucia człowieka i jego rodziny tylko za to, że znajduje się w nielubianym przez was obozie
gim
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/330803-potwierdzaja-sie-nasze-ustalenia-w-sprawie-ambasadora-przylebskiego-nie-bylo-zadnej-wspolpracy-z-sb-zobacz-akta