To jest książka o tym, jak niezrozumiałym dla „władzy ludowej” było zjawisko ruchu hipisowskiego. Zresztą, nie tylko dla władzy.
Jednak książka koncentruje się na tym, jakim dysonansem w „socjalistycznym społeczeństwie” i w „ustroju robotników i chłopów” byli długowłosi chłopcy w dżinsach albo w „dzwonach”, dziewczęta w kolorowych sukienkach i sandałach na bose stopy, a wszyscy obwieszeni wisiorkami, koralikami i – obowiązkowo – z pacyfką na piersiach.
Ruch ten narodził się w diametralnie innych warunkach: w Stanach Zjednoczonych, w okresie wojny wietnamskiej. Bunt młodzieży przeciwko konsumpcyjnemu stylowi życia sytego zachodniego społeczeństwa skrystalizował się przez jej żywiołowy sprzeciw wobec wojny w Wietnamie. Do Polski przyszła moda na hipisów, ale siłą rzeczy rodzima odmiana tego ruchu działała w zupełnie innych okolicznościach. Zatem tamten amerykański styl przeniesiony nad Wisłę wyglądał nieco dziwacznie. No bo jak tu protestować przeciwko konsumpcyjnemu społeczeństwu w sytuacji gospodarki permanentnego niedoboru? Jak protestować przeciwko armii amerykańskiej w Wietnamie, kiedy polska armia (Ludowe Wojso Polskie) wespół z Armią Czerwoną wkracza do Czechosłowacji, żeby zaprowadzić tam porządek po kilkunastu miesiącach życia bardziej swobodnego? A przecież właśnie tego – wolności od zakazów, nakazów, wzorców i norm – chcieli hipisi.
„Władza ludowa” uważała ten ruch za wylęgarnie postaw subwersywnych, wrogich. I zwalczała go rozmaitymi metodami – w tym SB-ecką inwigilacja i milicyjnymi represjami (np. przymusowe strzyżenie długich włosów chłopców). Usiłowano przedstawić przekrój socjologiczny ruchu jako „klasowo obcy”, czyli że hipisi byli dziećmi zblazowanej inteligencji. Niezupełnie zgadzało się to z faktami. Zapadła decyzja, że ruch hipisowski należy zniszczyć. I tak się stało. Uznano bowiem, że jest to nurt „anty-socjalistyczny”. Czy taki był naprawdę? Niezbyt. Z fascynacją Marcusem, Mao Tse Tungiem i buddyzmem (ale i z domieszką katolicyzmu na dodatek) ruch ten był odległy od, najszerzej nawet rozumianego, antykomunizmu.
Można powiedzieć, że polscy hipisi nie trafili na swój czas: komunizm Gomułki i wczesnego Gierka była na tyle jeszcze ideologicznie żywotny, że kierował się zasadą: „kto nie z nami, ten przeciw nam”.
Autor książki, Bogusław Tracz, pisze:
Ruch hipisowski, uznany za niemieszczący się w tradycji i postulowanym schemacie społecznym, zaszufladkowano jako >>chuliganerię i bandytyzm<<, a poprzez to, że swoimi ideowymi korzeniami sięgał kapitalistycznej Ameryki, hipisów podejrzewano o szerzenie ideologicznej i moralnej dywersji. Organy ścigania potrzebowały ponad sześciu lat, aby przekonać się, że hipisowska kontestacja nie zagraża ani porządkowi politycznemu, ani ustrojowi PRL. (…) Liczne głosy potępiające, np. w prasie nie były wyłącznie wytworem antyhipisowskiej propagandy (choć i takich nie brakowało), ale często faktycznie wyrażały zaniepokojenie rodziców i wychowawców. Nie chciano tej części młodzieży zrozumieć, nie mówiąc już o jej obronie. Nawet kiełkujące po 1968 r. środowiska opozycyjne nie widziały w hipisach niczego interesującego i nie broniły tego ruchu. (..) Upraszczając, można powiedzieć, że mało kto traktował hippisów poważnie. Paradoksalnie to właśnie SB, widząc w nich zagrożenie dla państwa i ustroju, de facto dowartościowała ruch hipisowski poprzez nadanie mu rangi realnego wroga. Jest to kolejny przykład na to, jak zideologizowane aksjomaty polityczne determinowały działania państwa i jego instytucji.
Dla legendy tego ruchu dobrze się stało, że władza nie próbowała ich obłaskawić. Polscy hipisi pozostali w pamięci jako obiektywni przeciwnicy komunizmu, podczas gdy sami, w głębi duszy, odrzucali każdy „system” jako rodzaj zorganizowanej przemocy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/238624-hipisi-zachodni-bunt-na-wschodzie-recenzja