Prof. Żaryn: "W Powstaniu Wielkopolskim tkwi wielka polska historia. Uczcijmy datę jego wybuchu!" NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Marek Zakrzewski
Fot. PAP/Marek Zakrzewski

wPolityce.pl: Dziś obchodzimy 96. rocznicę Powstania Wielkopolskiego. Jako jedno z nielicznych w naszej historii zakończyło się zwycięstwem militarnym i politycznym. Mimo tego jest ono pamiętane głównie tam, gdzie wybuchło, natomiast Polacy z innych regionów raczej nie czują z nim emocjonalnego związku. Często nawet nic o nim nie wiedzą. Co takiego jest w wielkopolskim zrywie, że pozostaje regionalny, a inne, nawet przegrane – jak Listopadowe – są „ogólnopolskie”?

Prof. Jan Żaryn, historyk, redaktor naczelny „wSieci Historii”: To bardzo ciekawe pytanie, które uzupełniłbym o jeszcze jedną sekwencję historyczną. Gdy my, historycy, mamy na myśli zwycięskie powstania to mamy na myśli dwa Powstania Wielkopolskie. To w 1806 r. no i właśnie to w latach 1918-19. Pierwsze miało miejsce za sprawą generała Jana Henryka Dąbrowskiego, który przyśpieszył Powstaniem Wielkopolskim instalację Księstwa Warszawskiego, a to grudniowe 1918 r. odbyło się za sprawą innego wielkiego Polaka, Ignacego Jana Paderewskiego. Przybył on do Poznania i stał się iskrą, która wywołała wcześniej już przygotowane powstanie. Być może tu tkwi też fragment odpowiedzi na pani pytanie: w porównaniu tych dwóch powstań. A mianowicie są one z jednej strony zwycięskie, a z drugiej strony w jakiejś mierze związane ze specyfiką regionu, zamieszkałego przez ludzi, którzy potrafili precyzyjnie przygotować zrywy niepodległościowe, które nam się kojarzą na ogół bardziej z romantyczną wizją mickiewiczowską. Czyli z sekwencją „mierz siły na zamiary” a nie „zamiar według sił”. I nawet jeżeli krytykujemy ten stan rzeczy, obecny w naszym charakterze narodowym, to mimowolnie się z nim identyfikujemy. I staje się on pozytywnym.

A Powstanie Wielkopolskie wyłamuje się z tego polskiego credo?

Tak. Wyłamuje się z tego charakteru narodowego. W rzeczywistości jednak my Polacy jesteśmy wszyscy w dużej mierze Wielkopolanami. Zarówno w sensie głęboko historycznym, tam jest bowiem nasza kolebka państwowości, tam jest Gniezno, tam jest Poznań. Oraz w sensie politycznym. Jesteśmy Wielkopolanami XIX-wiecznymi, a więc ludźmi, którzy wbrew ukutym przez siebie stereotypom, potrafią precyzyjnie i niesamowicie sprawnie stworzyć samorządna rzeczywistość polityczną, czy to w postaci zrywu niepodległościowego, tak jak pokazuje nam historia Powstania Wielkopolskiego, czy w postaci budowy samorządnego państwa, jak w przypadku Powstania Styczniowego czy Polskiego Państwa Podziemnego czasów II wojny światowej. I z tych cech wielkopolskich, takiego uporządkowania organizacyjnego, umiejętności realistycznego przewidywania, co jest zasadne politycznie a co nie, my mamy w sobie w sumie dużo. Tylko nie potrafimy tego docenić.

No właśnie. Wielkopolanie stworzyli silne struktury konkurencyjne w stosunku do instytucji zaborcy. Czy można uznać te struktury za wielkopolskiego prekursora Polskiego Państwa Podziemnego?

W pewnym sensie tak. Chociaż ja bym bardziej to wiedział w perspektywie długiego trwania polskiej idei samorządności. Czyli umiejętności samoorganizowania się poszczególnych grup społecznych czy elit narodu, w tych rejonach życia w których państwo nie musi i nie powinno być obecne. Może najwyżej przeszkadzać, albo pomagać. Państwo pod nazwą II Rzeczpospolita pomagało, państwa zaborcze czy okupacyjne, przeszkadzały. Ale w obu przypadkach mieliśmy bardzo bogatą samorządność. I jest ona widoczna szczególnie na terenie Wielkopolski, ale promieniowanie tej umiejętności samorządnych działań, obecne jest w całej Polsce. My tylko nie potrafimy docenić tego dorobku, który wyrasta w czystej formie z Wielkopolski.

Czy polityka historyczna państwa powinna ulec korekcie, tak by Powstanie Wielkopolskie odnalazło należyte miejsce w świadomości Polaków? W końcu to ważny kawałek naszej historii…

Myślę, że tak, bo jest oczywiście jeszcze jeden powód dla którego nam te wielkopolskie zwycięstwa umykają: faktem jest, że w tej rywalizacji między pamięcią o wielkości Józefa Piłsudskiego a pamięcią o wielkości Romana Dmowskiego, gdzieś nam się gubi dorobek formacji, która nie wiąże się z historią obozu narodowego. A niewątpliwie Powstanie Wielkopolskie było prowadzone militarnie przede wszystkim przez formację Sokoła, przez harcerzy. Na czele stali ludzie związani z obozem chrześcijańsko-narodowym, ks. Stanisław Adamski, Wojciech Korfanty. Oni zostali w II Rzeczpospolitej zmarginalizowani. I ta pamięć historyczna, tworzona w II RP po zamachu majowym przez obóz Piłsudczykowski w dużej mierze przykryła inna zjawiska, w których Piłsudczycy nie byli dominującą siłą. I my dziś jesteśmy ofiarami tego wybiórczego tworzenia pamięci historycznej. A nie powinniśmy być. Bo w Powstaniu Wielkopolskim tkwi ta wielka polska historia, która pokazuje nam jak bardzo byliśmy, jesteśmy i możemy być narodem zdolnym do samoorganizacji.

Wspomniał pan, że to Paderewski dał impuls Powstaniu Wielkopolskiemu. Czy to znaczy, że bez niego, by się nie odbyło?

Bynajmniej. Paderewski był iskrą, ale przygotowania trwały wiele tygodni. To powstanie było planowane, nie wybuchło spontanicznie. Powstanie Wielkopolskie jest przykładem bardzo dobrej korelacji między działaniami militarnymi i polityczno-dyplomatycznymi. Dzięki temu, że Wersal rozpoczął się w styczniu 1919 r., można było Powstanie Wielkopolskie wprowadzić do dyskusji dotyczącej formowania się polskich granic. I dzięki temu w lutym 1919 r. podstawowe cele powstania zostały politycznie zagwarantowane. Uznano, ze Wielkopolska i część Pomorza mają wejść do państwa polskiego. To nie miało miejsce choćby w przypadku Powstania Styczniowego, gdy wysiłek organizacyjny podziemnego państwa nie został należycie skorelowany z efektywną dyplomacją. Powstanie Wielkopolskie cechowała więc umiejętność wykorzystania kontekstu międzynarodowego, dobrej koniunktury dla sprawy polskiej.

Krytycy Powstania Warszawskiego dlatego chętnie porównują je do Wielkopolskiego, wskazując właśnie na brak korelacji między działaniami militarnymi a polityczno-dyplomatycznymi. Czy powinno się w ogóle dokonywać takich porównań?

W Powstaniu Warszawskim bez wątpienia zabrakło tego czynnika umiejętnej korelacji działań dyplomacji polskiego rządu na uchodźctwie z działaniami militarnymi. To jest oczywiste. I zabrakło tej skuteczności. Nie udało się rozbić teherańskiej zmowy. Pytanie, czy mieliśmy jeszcze jakikolwiek inny moment w historii II wojny światowej, w którym można było szukać sposobu na jej rozbicie. Wydaje się, że powstanie było tym jedynym, uzasadnionym. Później już takiej możliwości nie było.

Rozmawiała Aleksandra Rybińska

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych