Pod koniec czerwca 2013 roku dowiedzieliśmy się, że zburzone i zbudowane od nowa będą estakady na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie. Oznacza to zwężenia, utrudnienia i ograniczenia prędkości, czyli kolejne gigantyczne korki.
Remontowana też będzie zalana niedawno Aleja Armii Krajowej, czyli także w tym rejonie stolicy będą monstrualne korki. Tworzą się one również na ulicy Puławskiej w stronę Piaseczna, bo nie dość, że od dawna przecina tę ulicę plac budowy w postaci południowej obwodnicy, to teraz remontowana jest jezdnia w okolicach ulicy Poleczki. Do tego dochodzą wszystkie inne ślimaczące się remonty ulic i odcinki zamknięte z powodu budowy drugiej linii metra. Najważniejsze jest jednak to, że jesteśmy „największym w Europie placem budowy”.
To, jak mieszkańcy stolicy oraz podwarszawskich miejscowości mają przez plac budowy przejechać, żeby żyć i pracować, to drobiazg. Buduje się, więc pewnie kiedyś te budowy zostaną zakończone. Chyba że od razu wejdą na nie ekipy remontowe, żeby poprawić to, co zostało spaprane, bo taka jest w Polsce i Warszawie „nowa, świecka tradycja”, ale to też nie problem, bo oznacza, że kiedyś te remonty po remontach zostaną skończone. Nie warto więc psuć dobrego nastroju i kwękolić.
Przykład pozytywnego podejścia do trudności dał jeden z bohaterów „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” Stanisława Barei w słynnej scenie na dworcu kolejowym. Postać grana przez Józefa Nalberczaka opowiada koledze (Marian Łącz), jak sobie radzić w trudnych sytuacjach i jak odkrywać pozytywne strony rzeczywistości.
„Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem. Śniadanie jadam na kolację. Tylko wstaję i wychodzę. – No, ubierasz się pan. – W płaszcz – jak pada. Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu? – Fakt! – Do PKS mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest PKS. – I zdążasz pan? – Nie, ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się. Przystanek idę do mleczarni. To jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, widzi pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny do Stadionu, a potem to już mam z górki, bo tak… w 119, przesiadka w 13, przesiadka w 345 i jestem w domu, to znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma! To jeszcze mam kwadrans. To sobie obiad jem w bufecie, to po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu. I góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się. Jem śniadanie i idę spać”.
Bohater tej sceny mieszka zapewne gdzieś między Górą Kalwarią a Zalesiem Górnym, czyli całkiem blisko stolicy. I znakomicie radzi sobie w rzeczywistości drugiej połowy lat 70., czyli w czasach, gdy Edward Gierek zapewniał, że Polska jest dziesiątą potęgę gospodarczą świata, gdy kraj był wielkim placem budowy, a już szczególnie jego stolica.
Jeszcze lepiej z rzeczywistością „zielonej wyspy” i „największego placu budowy w Europie” radzi sobie prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Mieszkając w Wawrze nie doświadcza ona problemów mieszkańców tej dzielnicy i w ogóle tych, którzy osiedlili się za Wisłą, bo jest po prostu rozsądna.
Hanna Gronkiewicz-Waltz nie korzysta z miejskiej komunikacji, żeby nie robić sensacji i tłoku, a skromnie korzysta z magistrackiej limuzyny. I nie jest tak nierozsądna jak większość mieszkańców, żeby jeździć do pracy w godzinach porannego szczytu i wracać z niej w czasie szczytu popołudniowego. Po prostu wyjeżdża, gdy jest już po szczycie, a wraca przed szczytem. W dodatku świetnie wie, jakie ulice są zamknięte i kiedy, bo sama je zamyka i otwiera. Dlatego Hanna Gronkiewicz-Waltz ma nawet czas na to, by zjeść obiad w bufecie na zapas. A wszyscy ci, którzy kwękolą, są po prostu źle zorganizowani.
Nieprawdą jest, że prezydentka stolicy korzysta z jakichś przywilejów. Wręcz przeciwnie. Ma nawet gorzej niż zwykli mieszkańcy, bo swoją limuzyną musi dojeżdżać na uciążliwe konferencje prasowe, żeby nieukom tłumaczyć, iż ulice są zalewane, bo nie sposób przewidzieć kierunku poruszania się chmur. Nieuk tego nie rozumie i takich przewidywań się domaga, zamiast się przyzwyczaić. Hanna Gronkiewicz-Waltz się przyzwyczaiła i świetnie na tym wychodzi. Czyli podobnie jak inny bohater filmu „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, „zdanża na czas, proszę pana”. Czyli można? Można!
Stanisław Janecki
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/64386-powialo-bareja-hanna-tez-zdanza