„Bruksela nie żartuje z dyrektywą budynkową. Jeśli ten chory i szalony plan wypali, czeka nas cywilizacyjny regres i powrót do czasów rodzin wielopokoleniowych. (…) Dyrektywa budynkowa jest elementem szerszego, socjotechnicznego eksperymentu na niespotykaną w historii skalę. Chodzi nie tylko o klimat, ale także o „nowego” człowieka – biednego, zestresowanego, uzależnionego od gadżetów elektronicznych i ogłupionego ideologicznym praniem mózgu. To nie jest walka o klimat, ale atak na cywilizację, którą znamy i akceptujemy” - podkreśla w rozmowie z portalem wPolityce.pl europoseł PiS Izabela Kloc.
wPolityce.pl: Widzimy i słyszymy (m.in. z rozmów z Polakami), że dyrektywa budynkowa budzi coraz większe emocje, a wręcz zaniepokojenie. Jednak największe kontrowersje dotyczą wycofania kotłów gazowych dla wszystkich prywatnych domów od 2040 roku. Czyli przeciętny Polak będzie musiał do tego czasu zamontować np. pompę ciepła i fotowoltaikę? To przecież są dużo większe koszty niż przydomowa instalacja gazowa. Czy będzie nas na to stać?
Europoseł Izabela Kloc: Jak dotąd Europejski Zielony Ład podcinał skrzydła całym branżom gospodarki. Na pierwszy ogień poszedł sektor surowcowo-energetyczny, a ostatnio Bruksela zabrała się za rolnictwo. Dyrektywa budynkowa jest inną formą klimatycznej opresji, ponieważ jej skutki bezpośrednio odczują ludzie, zwłaszcza o niskich i średnich dochodach, którzy przeważają w półmiliardowej, europejskiej społeczności. Z przyczyn technicznych nie da się wszędzie zamontować fotowoltaiki czy pompy ciepła, ale to nie jest jedyny problem. Na taką inwestycję stać tylko niewielką część Polaków. Za rządów Prawa i Sprawiedliwości uruchomiono szereg programów jak „czyste powietrze” czy „mój prąd”, które oferują dopłaty do wymiany systemu ogrzewania, ale i tak nie pokrywają całości inwestycji. Nie wiadomo, czy nowy rząd utrzyma te programy indywidualnego wsparcia. Wiemy za to, m.in. z wypowiedzi Urszuli Zielińskiej, wiceminister klimatu i środowiska, że Unia Europejska – w tym Polska – musi przyjąć cel redukcji emisji dwutlenku węgla o 90 proc. do 2040 roku. Oznacza to, że Bruksela nie żartuje z dyrektywą budynkową. Jeśli ten chory i szalony plan wypali, czeka nas cywilizacyjny regres i powrót do czasów rodzin wielopokoleniowych. Młodych ludzi nie będzie stać na samodzielne życie i założenie rodziny. Będą wegetować pod jednym dachem z rodzicami, bo mieszkanie stanie się dobrem luksusowym, podobnie jak auta elektryczne, dobre jedzenie czy podróże samolotem. Dyrektywa budynkowa jest elementem szerszego, socjotechnicznego eksperymentu na niespotykaną w historii skalę. Chodzi nie tylko o klimat, ale także o „nowego” człowieka – biednego, zestresowanego, uzależnionego od gadżetów elektronicznych i ogłupionego ideologicznym praniem mózgu. To nie jest walka o klimat, ale atak na cywilizację, którą znamy i akceptujemy.
Rozmawiając z sąsiadami i znajomymi słyszę gorycz, bo w ramach programu „Czyste Powietrze” właśnie wymieniono kotły. To samo ich czeka za kilkanaście lat. Czy UE i państwo pomogą obywatelom? Jakie mogą to być koszty, mając na uwadze, że na państwo zostaną nałożone określone obowiązki remontowe, m.in. związane z budynkami użyteczności publicznej?
Odrzucenie kotłów gazowych w nowej dyrektywie budynkowej jest hańbą i oszustwem. Jeszcze niedawno namawiano ludzi, aby wymieniali piece węglowe na gazowe, bo błękitne paliwo jest przyjazne dla środowiska. Co się zmieniło w ciągu kilku lat? Czyżby naukowcy odkryli, że gaz jest jednak szkodliwy dla środowiska? Oczywiście, że nie. Po prostu unijni technokraci odkryli, że najwięcej zarobią na szybszym i bardziej radykalnym przejściu na energetykę odnawialną. Najpierw ogłosili, że węgiel jest zły. Teraz na czarną listę wpisali gaz, choć nie wynika to z żadnych obiektywnych przyczyn. Gdyby nie wojna na Ukrainie, Niemcy nadal prowadziliby energetyczne interesy z Rosją i nikt w Europie nie śmiałby o gazie powiedzieć złego słowa. Teraz Berlin nie zarabia już na tym paliwie i uznał, że pora go zakazać w Europie. Bruksela toleruje jeszcze atom, bo francuskie lobby w Unii Europejskiej jest na tyle silne, że potrafi obronić energetykę jądrową. Ale na jak długo? Przykład gazu jest najbardziej obciążającym dowodem na oszustwo unijnej polityki klimatycznej. Ludzie uwierzyli w zapewnienia, że decydując się na ogrzewanie gazowe robią coś dobrego dla środowiska, a teraz w przenośni i dosłownie zostali wystawieni do wiatru. Unia Europejska wprowadza gazowe zakazy, ale w ślad za tym nie idą żadne nowe fundusze, które miałyby zrekompensować nakłady poniesione na zmianę systemów grzewczych. To jest odpowiedź na pytanie czy Polacy dostaną z Unii Europejskiej wsparcie na remonty budynków. Nawet jeśli unijna propaganda opowiada o funduszach i programach, to ma na myśli przerzucanie starych pieniędzy na nowe konta. Ostatecznie, za obowiązkową rezygnację z instalacji gazowych na rzecz odnawialnych źródeł energii, i tak zapłacą ludzie.
Skąd w UE pomysł, aby tak drastycznie i nawet szybko (to przecież krótki czas) zrewolucjonizować przepisy dotyczące charakterystyki energetycznej budynków? Wydaje się, że nie ma zachęt, a jedynie mandaty, co budzi obawy dotyczące ewentualnych przyszłych kar. Czy zeroemisyjność nie stała się nawet ideologią w UE?
Prawdą jest, że na budynki przypada znaczna część energii zużywanej w Unii Europejskiej. W 2021 r. ich udział w bilansie energetycznym wynosił aż 43%. Nasza grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów zawsze wierzyła w efektywność energetyczną, ale opartą na zdrowych, ekonomicznych i racjonalnych zasadach. W domach energooszczędnych mieszka się zdrowiej i taniej, ale samo przystosowanie budynku do takiego standardu jest kosztownym przedsięwzięciem. Nie można ludziom narzucać takich rozwiązań, jeśli nie mamy zachęt inwestycyjnych, ulg, odpisów podatkowych i całego szeregu instrumentów, które energooszczędność uczynią atrakcyjną także dla słabo i średnio zamożnych Europejczyków. Bruksela nie ma takiej oferty. W zamian Unia Europejska robi to, co wychodzi jej najlepiej – wprowadza kary, mandaty, zakazy, nakazy. Taka polityka Unii Europejskiej może zakończyć się załamaniem budownictwa mieszkaniowego w słabiej rozwiniętych krajach członkowskich, bo koszty narzuconej pasywności energetycznej budynków będą nie do zniesienia. Zeroemisyjność stała się nie tylko ideologią, ale wręcz odpowiednikiem nowej, unijnej, świeckiej religii - obok płynności płciowej, fałszywie pojętej poprawności politycznej i bezkrytycznej tolerancji dla imigrantów.
PE zatwierdził tzw. dyrektywę budowlaną, pozostaje jeszcze Rada UE i jej wdrożenie w państwach członkowskich? Tutaj także Polacy pytają, czy do tego czasu (2040 r.) uda się jakoś ograniczyć to „szaleństwo”.
O ile nie sprzeciwi się jakieś większe państwo członkowskie, jak Niemcy czy Francja, głosowanie w Radzie będzie formalnością. Wraz ze zmianą rządów, Polska niestety dołączyła do satelickiego kręgu Berlina i ze strony Warszawy można liczyć jedynie na bezrefleksyjne potakiwanie temu, co wymyśli kanclerz Scholz. Dyrektywą budowlaną Unia Europejska strzeliła sobie w stopę i sprawiła, że dla ludzi życie stało się bardziej skomplikowane i droższe. Wciąż jednak mam nadzieję. Rolnicy pokazali, że eurokraci nie są wszechwładni i mają słaby punkt – panicznie boją się zwartych i zdeterminowanych ludzi. Im szybciej i na masową skalę Europejczycy zaczną protestować przeciwko odzieraniu ich z dotychczasowego stylu życia, tym jest większa szansa, że Bruksela ustąpi.
CZYTAJ TAKŻE:
ak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/686807-wywiad-kloc-dyrektywa-budynkowa-elementem-eksperymentu