Brak jasno sformułowanej i opublikowanej strategii gospodarczej rządu Tuska, zdaniem niektórych komentatorów oznacza, że koalicja rządowa zwyczajnie nie ma sprecyzowanego i spójnego pomysłu na gospodarkę. Stawiam jednak tezę, że może być znacznie gorzej. Ta strategia jest, tyle, że pozostaje poza sferą publiczną, bo jej ogłoszenie wywołałoby prawdziwy chaos w kraju i wśród naszych partnerów. To projekt gospodarki prywatyzowanej, wyprzedawanej, dzielonej na wiele drobnych spółek i zakładów, które potem łatwo sprzedać. To projekt „europejskiej gospodarki” w Polsce. To jednak oznacza „totalną zmianę”. Zmianę, którą odczujemy już wkrótce na własnej skórze.
Pewne są ponoć tylko śmierć i podatki. Pewne powinny być też umowy i podpisy pod nimi. Tę pewność gwarantuje m.in. praworządne państwo. Pytanie, co jeśli państwo samo nie dotrzymuje umów, wycofuje się z podpisanych zobowiązań, odwraca rozpoczęte procesy gospodarcze, hamuje inwestycje ponieważ „ma inny pomysł”? Więcej, nawet podatki przestają być pewne, gdy rządzący w trybie awaryjnym wciskają hamulec w mającym uszczelnić system podatkowy systemie KSeF.
Państwo wciąż w opozycji?
Czy można być jeszcze pewnym czegokolwiek w polityce rządu Donalda Tuska, poza przeprowadzanymi na rympał rozliczeniami z Prawem i Sprawiedliwością? Mam wrażenie, że totalna opozycja wciąż nie zauważyła, że przeszła do rządzenia i nadal tkwi w pałającej hejtem rzeczywistości przedwyborczej. Najlepszym dowodem przywoływana wielokrotnie deklaracja pani minister Urszuli Zielińskiej, że Unia powinna iść w stronę ambitnej polityki klimatycznej i zmniejszenia emisji o 90 proc. do 2040 roku, tyle że nie mówiła tego jako aktywistka Zielonych, a już jako wiceminister Klimatu i Środowiska polskiego rządu. Notabene Bruksela chętnie podchwyciła tę narrację i wiemy już o propozycji „ucieczki do przodu” formułowanej przez przewodnicząca KE Ursulę von der Leyen.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Brukseli klimatyczna ucieczka do przodu
To „totalny” zwrot w polityce klimatycznej Polski, bo zarówno rząd Beaty Szydło, jak i Mateusza Morawieckiego jasno komunikowały konieczność uwzględnienia w zielonym zwrocie lokalnych, narodowych, krajowych warunków i zasad sprawiedliwości społecznej. Tak było i już nie jest… Podobnie stać się może z inwestycjami, o których regularnie piszemy, alarmując na podstawie wypowiedzi medialnych i politycznych anonsów członków rządu, że zagrożone są podstawowe projekty strategii gospodarczej ostatnich ośmiu lat. Projekty, które mają (a może należałoby napisać – miały?) zmienić gospodarczy krajobraz Europy Środkowej i Wschodniej. Jednym tchem można wymienić – elektrownię jądrową, której grozi opóźnienie, Centralny Port Komunikacyjny, który kilku „ekspertów” chce zaorać, rozbudowę portu w Świnoujściu, która nie podoba się niemieckim ekologom… i wiele innych pomniejszych projektów, jak choćby – z zupełnie innej beczki – rządowy program darmowych laptopów dla uczniów.
Sygnał medialny
Tymczasem, może jednak warto wziąć pod uwagę, że tzw. „pisowskie” projekty i inwestycje, a zwłaszcza strategia budowy silnej narodowej gospodarki w centrum Europy miały nie tylko sens, ale zmieniały naszą pozycję konkurencyjną wobec sąsiadów na dziesięciolecia? O naiwności… Jeśli za politykę gospodarczą obecnego rządu odpowiadają akolici Leszka Balcerowicza, nie łudźcie się, że to polska gospodarka i jej uczestnicy wraz z pracownikami, będą w centrum zainteresowania konstruktorów strategii. Czekam z niepokojem na karierę, jaką wkrótce zrobi w mediach sformułowanie „gospodarka europejska”, której będziemy usłużnie podstawiać stopnie rozwoju.
Brak strategii rządowej pozwala bowiem na jej formułowanie przypadkowymi (mogłoby się wydawać) publikacjami. Na początku roku komentowałem już taką publikację w „Rzeczpospolitej”.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Zaczęło się! Zapnijcie pasy w drodze do euro w Polsce
Tym razem, we wtorkowej publikacji, dziennik uraczył nas jasno sformułowaną przez Krzysztofa Kowalczyka tezą – „Orlen trzeba zdemonopolizować”. Autor wykłada z czołówki, jakim to błędem jest budowanie silnego koncernu multienergetycznego w Polsce, wnioskując o zawrócenie z fuzji Orlenu z PGNiG, kwestionując fuzję płockiego koncernu z Lotosem. To bodaj najbardziej przejrzysta emanacja projektu gospodarczego, który od wielu dni komunikują politycy koalicji rządowej i sprzyjające im media. W skrócie – Saudi Aramco i MOL w Polsce, to porażka i zło, które doprowadzi do katastrofy na polskich stacjach, Orlen powinien konkurować tu, w Polsce, na krajowym rynku z Lotosem, a nie sięgać po rynki zagraniczne, a fuzję z gazowym monopolistą trzeba odwołać. Wszystko to przy akompaniamencie zmian personalnych w największej polskiej spółce i chóralnym wyciu o prokuratorskie zarzuty dla odchodzącego zarządu. Orlen zatem najlepiej zdemonopolizować, podzielić na mniejsze spółki, niech walczą o byt z silnymi konkurentami z „europejskiej gospodarki”, a najlepiej niech staną się w przyszłości jej częścią, gdy przejmą je narodowi giganci z Holandii, Niemiec i Francji. Czy tylko ja mam deja vu?
Niebezpieczna gra
Można oczywiście uznać, że nowy rząd wprowadza swoje porządki. Teoretycznie. Bo trzeba wiedzieć, jaki jest cel tych działań, jakie koszty i jaką drogę do ich realizacji proponują politycy kolorowej koalicji od lewa do… liberała. Odpowiedzią obecnej opozycji na spory deficyt spójnej strategii gospodarczej rządu jest Zespół Pracy dla Polski. Premier Morawiecki wykazał już, że eksperckie dyskusje na temat gospodarczych niejasności, to nie opozycja totalna, hejtująca każdy ruch rządu, a próba zwrócenia uwagi rządzących na poważne zagrożenia. Na pierwszy ogień poszła polityka energetyczna Polski.
Tymczasem w tle rozgorzał kolejny punkt zapalny, związany z niejasnymi i niepokojącymi wypowiedziami na temat potężnej inwestycji Intela w Polsce. Już wiadomo, że budowa fabryki połprzewodników, która miała się rozpocząć w I kwartale bieżącego się nie wystartuje, a gabinet Donalda Tuska chce renegocjować umowę z Intelem. „Ta inwestycja to gigantyczna szansa dla Dolnego Śląska i całego kraju. Nigdy wcześniej nie ulokowano w Polsce tak dużej kwoty i dlatego nie wyobrażam sobie, żeby taka okazja przeszła nam koło nosa” – mówi nam b. minister cyfryzacji w rządzie Mateusza Morawieckiego, Janusz Cieszyński. – „Wejście do łańcucha dostaw półprzewodników to awans do gospodarczej ligi, w której do tej pory Polska nie grała. To też wysokopłatne miejsca pracy i rozwój polskich uniwersytetów. Wynegocjowaliśmy dla Polski bardzo dobre warunki - jeżeli ta umowa nie doszłaby do skutku, to byłaby to prawdziwa katastrofa”.
Przepis na katastrofę
To poukładajmy teraz klocki domina. Rządowi Tuska udało się już zakwestionować budowę pierwszej polskiej elektrowni jądrowej i wysłać sygnał do amerykańskich partnerów, że niczego nie mogą być pewni. Koreańczycy współpracujący przy budowie Centralnego Portu Komunikacyjnego też dostali jasny sygnał, że to nie jest inwestycja, na której rządowi zależy. Inwestorzy i udziałowcy Orlenu, w tym globalne fundusze inwestycyjne, którzy głosowali za stworzeniem multienergetycznego lidera regionalnego, muszą liczyć się z rezygnacją z tych założeń i odwrotem procesów fuzji z PGNiG, a nowy rząd chce renegocjować umowę na największą inwestycję technologiczną w Polsce po 1989 roku. Na reakcję nie trzeba było czekać długo. We wtorek agencja ratingowa Fitch zwróciła uwagę, że polska polityka może stać się ciężarem dla gospodarki. Fitch pisze o eskalacji napięć politycznych zwiększające ryzyko dla skuteczności rządu, a także o ryzyku pogorszenia się nastrojów rynkowych.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Dziwne rozgrywki w starym stylu
Cóż, być może analitycy Fitch nie zrozumieli jeszcze założeń „europejskiej gospodarki” w wykonaniu polskich ekspertów od demonopolizacji i wyrugowania państwa z gospodarczej gry. Ta strategia tkwi najpewniej w teczkach nowych ministrów i prezesów, których wkrótce dopiero poznamy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/680960-zatrwazajacy-danse-macabre-wokol-orlenu-to-tylko-przygrywka