Papież Franciszek odpowiada "Wyborczej" i księżom celebrytom. "Osoby ulegające triumfalizmowi charakteryzuje przeciętność - wielbią postęp i zalewanie życia zakonnego coca-colą"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP / EPA
fot. PAP / EPA

Są to ludzie wewnętrznie uciekający od krzyża, broniący granic swojej duchowej ciasnoty. Jako, że brak im pokoju, są zmuszeni ogłaszać swój triumf, zaliczając do niego drugorzędne fakty i wtórne okoliczności, zawsze porównując się z kimś gorszym od siebie

- przestrzega kard. Bergoglio.

 

O. Krzysztof Mądel najwyraźniej pozazdrościł ks. Lemańskiemu celebryckiej popularności. Postanowił więc wyspowiadać się "Gazecie Wyborczej" i TVN-owi z dziecięcych wspomnień. Z opowieści wynika wprawdzie, że żaden ksiądz małemu Krzysiowi nic nie zrobił, ale wyolbrzymienie sprawy przez umęczonego życiem i pretensją do świata dorosłego Krzysztofa, znalazło swoje zwieńczenie w krótkim stwierdzeniu "Byłem molestowany". Dla uwiarygodnienia własnej krzywdy, o. Mądel rozpłakał się na antenie (sic!), wylewając najgłębsze pokłady swojego wieloletniego zgorzknienia. Nie zabrakło też szczegółów z życia wspólnoty zakonnej i relacji z bójki, w której ofiarą jest - a jakże - o. Mądel, mimo, że to jego współbrat ma rozbitą głowę i naruszony obojczyk. Po co nam te szczegóły? Co musi się dziać w sercu duchownego, który biegnie ze swoją słabością do mediów, zamiast zrewidować własne działania?

Żałosny jest widok dorosłego, butnego mężczyzny ubranego w szczenięcą niedojrzałość, gdy kieruje swoją małość przeciw wszystkiemu, co ułożone nie po jego myśli. Jeszcze żałośniejszy jest widok duchownego, który podnosi rękę na Kościół, szukając pociechy u "wroga". O. Mądel otrzymał od przełożonego zakaz spowiadania i odprawiania Mszy św. w kościele. O zakazie wypowiedzi w mediach nie było na razie słowa, więc pobiegł na skargę do wszystkich antykatololickich redakcji. Po co?

Jaki cel mają celebryci w sutannach, którzy bezrefleksyjnie - z dobrej czy złej woli - podnoszą rękę na Kościół? Za każdym razem z rzekomą wielką troską i chęcią powrotu do korzeni. Przy każdej okazji powołują się na papieża Franciszka, apelującego o prostotę i ubóstwo. Szkoda tylko, że ta głębia papieskiego przesłania, odwołującego się do fundamentalnej pracy nad sobą i doskonalenia cnót, spłycana jest do powierzchownej papki, nakładanej przez antyklerykałów jak skóra owiec na rozsierdzone ciała wilków.

 

Co odpowiedziałby na przypadki ks. Mądla, ks. Lemańskiego i kilku innych papież Franciszek? Wystarczy sięgnąć do książki kard. Bergoglio "Walka duchowa", która jest zapisem rozważań skierowanych do skonfliktowanej, przeżywającej kryzys wspólnoty jezuitów w Kordobie. Przypomina w niej, że "wewnętrzne podziały" w Kościele są tak stare jak Nowy Testament, czyli towarzyszą wspólnotom od początku istnienia chrześcijaństwa. Musiał z tym walczyć już św. Paweł, który często w ostrych słowach pouczał odwiedzane wspólnoty.

Uczestnikiem "wewnętrznych podziałów" jest - za św. Janem - ktoś, kto wybiega przed wspólnotę; ktoś, kto "wynosi się" ponad wspólnotę realizując swój własny plan. A raz uruchomiony proces wewnętrznych tarć i intryg żywi każdego, kto przychodzi do wspólnoty - każdego nowego - pokarmem braku jedności, który już od samego początku niszczy serce

- przestrzega kardynał, wskazując na dwa zagrożenia tworzące wewnętrzne podziały - ambicję i brak ubóstwa.

Już na pierwszy rzut oka widać, że ambicja związana jest z osobistą dumą, z dążeniem do stworzenia otoczki dookoła swojej osobowości religijnej: otrzymywać honory, być uważanym za kogoś ważnego, być szanowanym i życzliwie traktowanym, mieć możliwości i poparcie... Jest to jedna z form ambicji biorąca się nierzadko z niskiego poczucia własnej wartości wewnętrznej (uświadomionego bądź nie)

- pisze kardynał.

Wskazuje też na istnienie jeszcze jednej, dużo subtelniejszej formy ambicji, jaką jest dążenie do popularności.

Wiąże się to ze swoistym pragnieniem odegrania głównej roli w dziele ewangelizacji, zapomniawszy, że główny bohater jest tylko jeden: Jezus Chrystus. Zatem wkładam wszystkie moje siły w służbę Królestwu, odpowiadam na jego wołanie, ale pod warunkiem, że ja sam będę mógł dobrać sposoby, drogi i plany prowadzące do realizacji tych założeń. Odkupienie na moją miarę

- podkreśla obecny papież.

Czyż nie przypomina to tak wielu postaw, przedstawianych przez media jako wzór?

Kard. Bergoglio jednoznacznie wskazuje też na zgubne skutki triumfalizmu.

Człowiek ulegający triumfalizmowi zarówno w osiągnięciach, jak i w słowach, musi porównywać się zawsze z kimś gorszym, patrzy wstecz (jednak nie po to, by zapamiętywać), nawołuje ludzi do odstępstwa. (...) Porównuje się do innych, żywiąc się cudzymi "historiami", plotkami, żyje cudzym zmęczeniem, rozsmakowuje się cudzych wadach i upadkach; jest niczym hiena pochłaniająca padlinę... Faryzeusze byli hienami.

Osoby ulegające triumfalizmowi charakteryzuje przede wszystkim przeciętność - wielbią postęp (lub udawanie go), technicyzację ducha, zalewanie życia zakonnego coca-colą. Są to ludzie wewnętrznie uciekający od krzyża, broniący granic swojej duchowej ciasnoty. Jako, że brak im pokoju, są zmuszeni ogłaszać swój triumf, zaliczając do niego drugorzędne fakty i wtórne okoliczności, zawsze porównując się z kimś gorszym od siebie. Nie zdają sobie sprawy, że idąc tą drogą, zatracają wzniosłe powołanie wiary, a bronią własnej małości. Są bohaterami porażki. Taką osobę rozpoznać można - tak jak faryzeusza z przypowieści - po tonie, w jakim się wypowiada.

Trudno o bardziej jednoznaczny stosunek do niszczycielskiego budowania na sobie. Papież wskazuje też na pewną subtelną formę triumfalizmu, jaką jest "światowość ducha", którą już Henri de Lubac uznał za pokusę najbardziej przewrotną. To postawa antropocentryczna, zwrócona zamiast ku Chrystusowi, ku człowiekowi i jego doskonaleniu.

Nie brakuje także odniesień do obserwowanych w nadmiarze zachowań medialnych, będących działaniem "pod pozorem dobra". Kard. Bergoglio stanowczo przestrzega przed takimi pokusami:

Zły duch przemienia się nieraz także w anioła światłości. Podsuwa dobre myśli, pobożne pragnienia, by odciągnąć człowieka od większego dobra lub aby skusić do złego. Kto działa pod wpływem tej pokusy, działa zawsze pod pozorami dobra; tak jakby poszukiwał tego, co uważa za dobre. Ma "jasność", że widzi dobro, jednak jest to jasność specyficzna: jest silna, jej światło narzuca się w taki sposób, że ta inna, większa jasność przebija się z trudem. Taki stan duszy sprawia, że każdy nowy przebłysk dobrego ducha ginie w "świetlistości" pokusy pod pozorem dobra.

Jak łatwo zaobserwować w mediach, wszystkie te pokusy wykorzystywane są z atomową precyzją. Promowanie zagubionych, niedojrzałych czy niedowartościowanych duchownych  w kryzysie i ogłaszanie ich autorytetami, ma jeden cel - uderzenie w środek Kościoła. To gra obliczona na lata, służąca skutecznemu osłabieniu Wspólnoty. Pogłębianie rzekomych czy wyolbrzymianie rzeczywistych podziałów ma rozproszyć wiernych, poprzez odebranie wiarygodności ich pasterzom.

Co na to wierni? Z badań przeprowadzonych po sprawie ks. Lemańskiego przez CBOS wynika, że ponad dwie trzecie Polaków uważa, iż księża nie powinni krytykować swoich przełożonych. Zdecydowana większość twierdzi, że powinni ograniczać publiczne wyrażanie swoich prywatnych poglądów. Wynika z tego, że lepiej, niż sami zainteresowani rozumieją siłę mediów.

Budujące jest coś jeszcze... Mimo usilnych, wieloletnich zabiegów antyklerykałów, wyposażonych w solidne środki propagandowe i medialne, kościoły nadal są pełne, młodzi ludzie uczestniczą w jego życiu, a na Jasną Górę każdego roku przychodzi pieszo ponad 100 tysięcy ludzi... Taka jest siła Kościoła, którego obecne od czasów chrystusowych rozłamy i ataki, nie dają rady zniszczyć.

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych