Profesor Chrzanowski, pan w wytartym płaszczyku. My wszyscy w jakiejś mierze z niego… Wspomnienie Piotra Zaremby

PAP/Wojciech Pacewicz
PAP/Wojciech Pacewicz

Lubiłem jego małe starokawalerskie mieszkanko przy ulicy Solec w bloku na warszawskim Powiślu. Było pełną gębą historyczne – w latach 70 . i 80. młodzi ludzie, wychowankowie profesora Chrzanowskiego wychodzili z nim często na spacer po okolicznych podwórkach, bo peerelowskie służby założyły tam podsłuch.

W czasach, gdy ja je nawiedzałem, przy okazji wywiadów, najczęściej pod koniec lat 90., kiedy pisałem książkę o Ruchu Młodej Polski, miało urok inteligenckiego zakątka – jakiś obrazek na ścianie, książki, na stoliczku lornetka, którą podobno kiedyś  lubił się bawić Marek Jurek, pierniczki na ładnym talerzyku, kawa w małych filiżankach. Żył skromnie, nie dorobił się na polityce, przez większość życia dostawał w skórę. Trochę nieśmiały pan w staromodnych  okularach.

Należał do pokolenia bitych: syn profesora Politechniki i przedwojennego endeckiego ministra, żołnierz Narodowej Organizacji Wojskowej, po wojnie współpracownik próbującego przetrwać Stronnictwa Pracy , potem więzień stalinowskich obozów. Profesorem tytułowano go dlatego, bo wykładał na KUL, ale po 1956 roku władza nie pozwalała mu podjąć  praktyki adwokackiej. Pamiętam jak całkiem mu ideowo obcy Andrzej Celiński przekonywał mnie, że to jeden z najwybitniejszych prawników swojego pokolenia, który nie miał okazji zrobić kariery. Przez lata zarobkował jako radca prawny przy różnych spółdzielczych przedsiębiorstwach.

Z tego wynikała cała reszta, łącznie z niejasnym epizodem podpisania współpracy z bezpieką. Osądzić to mogą tylko ci, co stawali przed podobnymi wyzwaniami, i to w czasach, gdy opozycja siedziała po prawdziwych katowniach, albo jej wcale nie było.  Jako doradca Episkopatu, a po 1980 roku „Solidarności” preferował ostrożność.  Równocześnie miał dystans, nie wrogość a dystans właśnie, wobec opozycjonistów o lewicowym, a często po prostu PZPR-wskim rodowodzie, ukształtowanych zupełnie odmiennych doświadczeniami  niż jego własne.

Rozumował w kategoriach chronienia substancji narodowej i długiego marszu  – zwłaszcza w latach 70. i 80. Ustawiało go to na kontrze wobec  radykałów KOR-owskich, choć także i Leszka Moczulskiego. Zawsze wyznawał specyficzny endecki pozytywizm, który nigdy jednak nie oznaczał poddania tego co katolickie i polskie. Nie zawsze miał w tych sporach, moim zdaniem, rację. Zawsze jednak kierował się dobrem zbiorowości.

Wielką rolę zaczął odgrywać w drugiej połowie lat 70. , kiedy stał się nagle autorytetem dla sporej grupy dużo od niego młodszych ludzi szukających swojej tożsamości i znajdujących ją w historycznych prawicowych nurtach, zwłaszcza w Narodowej Demokracji. Był patronem założonego w 1979 roku Ruchu Młodej Polski. Swoich wychowanków, najczęściej spoza Warszawy, gościł w tym małym mieszkanku na Solcu. Pokazywał mi po latach, że potrafili u niego spać w ośmiu, dziesięciu, w kilkudziesięciometrowej kawalerce. To dzięki nim przekonał się, że warto było trwać przy katolicko-narodowych przekonaniach. Oni nawet po latach mówili o nim z fascynacją i wdzięcznością. – Pokazał mi jako pierwszy jak nie być konformistą – opowiadał jeden z nich, kiedy portretowałem całe to środowisko.

Pod jego skrzydłami wychowywali się tak różni ludzie jak Aleksander Hall i Marek Jurek, Jacek Bartyzel i Wiesław Walendziak, Rafał Matyja i Kazimierz Ujazdowski. Ludzie, którzy poszli w rozmaite strony, ale dla polskiej prawicy w swoim czasie, a czasem i dzisiaj, ważni.

Nauczył ich, niektórych trwale, innych mniej, że warto bez obaw głosić prawicowe przekonania w  świecie zdominowanym przez lewicowe odruchy i pusty pragmatyzm. Sam dzięki swojej kulturze osobistej, taktowi i darowi przekonywania spowodował  - nietrwale, ale jednak -  że na tradycję endecji polskie elity zaczęły patrzeć odrobinę bardziej obiektywnie. W połowie lat 80. nawet Adamowi Michnikowi zdarzyło się pochwalić jej zasługi w kształtowaniu polskości przed pierwszą wojną światową. Inna sprawa, że była to endeckość miękka, profesorska.

Miał więc wielkie zasługi dla zachowania lub może raczej odtworzenia ciągłości polskiej myśli politycznej. Nawet wielu z tych, co nigdy się z nim nie zetknęli, zawdzięczali mu pośrednio swoją prawicową tożsamość. Zgodnie z przekonaniem, że warto być wyrazistym, po 1989 roku zakładał ZChN i był pierwszym jego liderem. Na bilans sukcesów i błędów tej partii przyjdzie jeszcze czas – nie jest on jednoznaczny. Ale fakt, że grupa zapaleńców odważyła się mówić językiem obrony narodowego interesu i obrony katolicyzmu przesunął całą scenę polityczną w prawo i na chwilę zatrzymał zmiany w kierunku porzucania tradycyjnych wartości.

W wolnej Polsce minister sprawiedliwości (1990-1991) i marszałek Sejmu (1991-1993),  choć częściowo odebrał nagrodę za stracone lata w czasach PRL. Lata cichej wierności sobie. W 1994 roku był głównym i chwilowo skutecznym rzecznikiem jedności prawicy – to za jego sprawą PC i ZChN porozumiały się w ramach tak zwanego Przymierza dla Polski. Potem z powodu wieku wycofywał się coraz bardziej. Z polityka stał się spokojnym nieagresywnym komentatorem rzeczywistości. Można było przyjść do jego mieszkanka i porozmawiać, a przynajmniej zadzwonić. Do samego końca traktował z pogodną życzliwością dziennikarzy, zresztą wszystkich, którzy czegoś od niego chcieli. Z ciekawością, choć często sceptycznie,  obserwował kariery ludzi, których niegdyś kształtował.

Nie wszystko dobrze rozumiał, przerażała go ostrość politycznych konfliktów, myślał o nich z instynktowną ostrożnością dawnego kościelnego doradcy, który był skazany na kompromisy, także z komunistyczną władzą.  A jednocześnie jeszcze całkiem niedawno w programie w TVP Info bronił chrześcijańskiej tożsamości Polaków przed uroszczeniami obozu postępu.

Mnie została w pamięci obserwacja Rafała Matyji. Na początku lat 90. ,kiedy wielu tak zwanych konserwatystów dało się wciągnąć pragmatycznej ułudzie finansowych karier symbolizowanych przez modne garnitury i wzorzyste krawaty, jeżdżący tramwajem profesor w wytartym płaszczyku był chodzącym wyrzutem sumienia. Może za rzadko go słuchaliśmy?

Zasługiwał na to aby go słuchać jako wielki polski patriota i jako mądry, spokojny człowiek, z wadami, śmiesznostkami,  ale przecież nie zdradzający samego siebie. Cześć jego pamięci.

Piotr Zaremba

 

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.