Paweł Przychodzeń: uchodźcy? A „niech się wynoszą do siebie!” "Co w takiej sytuacji jesteśmy w stanie wspólnie zrobić?"

Śniadanie wielkanocne dla bezdomnych, samotnych i potrzebujących, 7 bm. w Gdańsku. PAP/Adam Warżawa
Śniadanie wielkanocne dla bezdomnych, samotnych i potrzebujących, 7 bm. w Gdańsku. PAP/Adam Warżawa

Nie, to nie projekcja moich poglądów, ale cytat z jednej z wielu podobnych uroczych opinii, jakie usłyszałem ostatnio od moich współobywateli w Szpitalu MSWiA w Warszawie.

A co było powodem takich emocji? Oczywiście ci „wstrętni” uchodźcy z Czeczenii. Jakiś nerwowy troglodyta z wielką brodą i jego żona, tak jakoś śmiesznie ubrana. Oboje młodzi, ale już z sześciorgiem dzieci. Tak, tak sześcioro! Płodzą się ci z Kaukazu, czyż to też nie wstrętne? Jak się okazuje według niektórych naszych dzielnych rodaków, a jakże, wstrętne.

Ale od początku. Stoję w niewielkiej kolejce do rejestracji. Miłe panie z uśmiechem starają się załatwić kolejnych pacjentów. Obok, dwadzieścia, może trzydzieści osób oczekujących na konsultacje do kilku specjalistów. Pomieszczenie jest przestronne, nie ma więc tak charakterystycznej dla wielu publicznych zakładów opieki zdrowotnej, dusznej atmosfery i nerwowości. Większość pacjentów spokojnie siedzi w wygodnych krzesłach, mając te wspaniale poczucie, że ich słusznej walce o zdrowie, przynajmniej w dniu dzisiejszym, nic nie zagraża. Wejdą do specjalisty, zostaną wysłuchani, a ich problem zostanie rozwiązany.

I nagle w ten, niespotykany w publicznej służbie zdrowia, błogi nastrój wdziera się zagrożenie. Jedna z udzielających konsultacji Pań Doktor wpada do rejestracji i dość stanowczo „objeżdża” pracujące tam Panie, że po raz kolejny zgłasza się do niej uchodźca, że nie ma jakiegoś tam dokumentu i, że nie może w związku z tym go przyjąć, bo NFZ nie rozliczy tej wizyty. Co ciekawe pani Doktor sama stwierdziła, że to nie wina tegoż uchodźcy, tylko kogoś tam (zdaje się jakiegoś lekarza) kto skierował pacjenta, a nie dopełnił wszystkich wymogów formalnych, no i także osób z rejestracji, że takiego pacjenta zapisały na wizytę. Dodatkowo, pacjent nie jest jeszcze uchodźcą, tylko dopiero ubiega się o status, co też stanowi, zdaniem pani Doktor, przeszkodę formalna do takiego świadczenia (co prawdopodobnie nie jest akurat prawdą, bo osoby ubiegające się o status korzystają z prawa do pewnych świadczeń zdrowotnych – dop. PP). Pani Doktor rzuciła jeszcze w eter opinię, że to nie jest już pierwszy taki przypadek, że zajmuje się uchodźcami, ale system nie działa tu najlepiej.

Zapewne sprawa rozeszłaby się „po kościach” gdyby nie fakt, że pacjent okazał się bardzo nerwowy, wręcz agresywny, nawyzywał Panią Doktor od faszystek i stwierdził, że z gabinetu nie wyjdzie. Mogę się tylko domyślać, że nikt nie był mu w stanie wytłumaczyć na czym polega problem, a człowiek odsyłany z miejsca na miejsce dowiadując się ostatecznie, że z pomocy medycznej nic nie będzie bo coś tam, bo jakiś papier, czy inny duperel, po prostu tak po ludzku nie wytrzymał. Z dala od domu, z którego musiał uciekać, bez środków do życia, bez własnego dachu nad głową, z liczną rodziną w kraju, w którym miał prawo oczekiwać pomocy, w tym pomocy medycznej, a której z niezrozumiałych względów nie może otrzymać. Nie usprawiedliwia to agresji w żadnej postaci, ale ja akurat staram się go zrozumieć. W każdym bądź razie, Pani Doktor wyraźnie zdenerwowana agresywnym zachowaniem uchodźcy, wyrażając obawy o swoje bezpieczeństwo, poprosiła Panie w recepcji o wezwanie ochrony i energicznym krokiem wróciła do gabinetu.

Przebiegła mi nawet przez głowę myśl, czy nie pomóc rozładować całą sytuację: swojego czasu zajmowałem się przez kilka lat sprawami uchodźców, środowisko, z którego się wywodzę (Liga Republikańska) zawsze bardzo wspierało sprawy czeczeńskie, znam trochę rosyjski, no i znam nieco specyfikę mieszkańców północnego Kaukazu. Lecz nim zdążyłem dobrze się zastanowić, problem rozwiązał się sam. Po chwili z krzykiem wypadł z gabinetu bohater całego zamieszania, a za nim jego żona i głośno krzycząc coś o Hitlerze, wyzywając Panią Doktor od faszystek, grożąc, że zrobi z nią i ze szpitalem porządek, poszedł w siną dal.

Żegnany przez niektórych okrzykami w stylu „spadaj burasie”. Pani Doktor, bardzo zdenerwowana – co tak po ludzku oczywiście rozumiem, nikt chyba, poza dewiantami, nie lubi być porównywany do Hitlera – prosiła obecnych, na razie ustnie, czy zechcą być świadkami w razie ewentualnego późniejszego postępowania. Ja nie zechciałem. A po chwili, po załatwieniu swojej sprawy, sam opuściłem to miejsce.

Pech chciał, że musiałem wrócić po kilku minutach, a tam w najlepsze odbywało się zbieranie podpisów świadków. Czyniła to osobiście Pani Doktor. Ale atmosfera, jaka temu towarzyszyła, te dzielne opinie o konieczności „wypiep…” uchodźców do ich krajów, etc. – ciarki mnie przebiegły. Bez żadnej refleksji grupa, przed chwilą spokojnych ludzi była gotowa do wygłaszania najgłupszych opinii. I naprawdę nieważne, kto to był. Żądali przegnania precz ludzi tak dramatycznie doświadczonych przez życie. I żadnego głosu sprzeciwu, choć trzeba uczciwie przyznać, że gorliwa w tym swoistym spektaklu była mniejszość. To było przerażające.

Nie wytrzymałem i głośno zaprotestowałem. Zacząłem bronić Czeczenów. Bronić, to w tej konkretnej sytuacji oznaczało kłótnię z pozostałymi. Starałem się tłumaczyć, że przecież są to ludzie wygnani z własnych domów, którzy musieli uciekać w obawie przed niewyobrażalnymi dla nas represjami, że Polacy też byli uchodźcami, którym pomagały inne narody (i to całkiem niedawno przecież). Nic. Jałowy mój trud. Nie trafiały do tych ludzi żadne argumenty. Tu niestety, coraz smutniejsza rolę miała – skądinąd poszkodowana – Pani Doktor nadając ton pozostałym. W bardzo emocjonalnym tonie wykrzyczała do mnie, że została obrażona, ba, prawie została pobita. Ja, proszę mi wierzyć, nie usprawiedliwiałem agresji. Tym niemniej zauważyłem, że Pani Doktor sama przecież chwilę wcześniej uznała, że winny całej sytuacji jest nie ten uchodźca, ale ktoś kto źle go skierował nie dopełniając jakiś formalności, generalnie wadliwy system. Na te słowa lekarka stwierdziła, że to nieprawda, de facto zaprzeczając sobie. A na końcu wykrzyczała, że co ja tam wiem, i właściwie to nie będzie tracić czasu na rozmowę ze mną. I rzeczywiście bezceremonialnie zakończyła dyskusję. A to cały czas przy gromkim wsparciu kilku-kilkunastu innych osób. Do tego usłyszałem od innej pracownicy szpitala, że zakłócam spokój, że przeszkadzam, żebym już przestał i generalnie… oddalił się. Inni, krzycząc nie zakłócali spokoju, zakłócałem go ja. No warchoł ze nie i już. Wiedziałem, że nic już tu po mnie.

Na końcu jeden starszy dżentelmen rzucił do mnie, bym poszedł do „Gazety Wyborczej”, co wszyscy, którzy mnie znają wiedza, że jest to, delikatnie mówiąc, opcja mało prawdopodobna. Choć muszę uczciwie przyznać, że w sprawach dotyczących problemów uchodźców „Gazeta Wyborcza” jawiła się mi i moim przyjaciołom, do pewnego stopnia, jako sojusznik. Ale argument ten dał mi jednak pewne przekonanie o proweniencji przynajmniej niektórych moich dyskutantów. Takich, co to obcych nie bardzo, Żydów szczególnie, a za tow. Moczara, o wtedy z obcymi nie było żadnych problemów.

I tylko się zastanawiam, gdzie my wszyscy zmierzamy. Co z nami się dzieje, że jesteśmy w moment gotowi zmienić się w tłuszczę żądającą krwi kogoś kto z jakiś tam względów nam nie odpowiada. Bez dania racji, bez żadnej refleksji. Zachodzę w głowę na ile kilka ostatnich lat wiecznego emocjonalnego napięcia, odpowiednio formatowanego przez media i część polityków zmienia nas w bestie. Wskazuje się nam wrogów, których już tylko potrafimy nienawidzić. I pogardzać. To nienawidzimy i pogardzamy. Czy do pomyślenia jeszcze kilka lat temu było, by ktoś mógł w tak podły sposób upokorzyć innych ludzi oddając mocz na modlących się pod krzyżem? Czy do pomyślenia jeszcze kilka lat temu było, by ktoś mógł wejść do biura nielubianej partii i zastrzelić pierwszą lepszą napotkaną tam osobę i poderżnąć gardło kolejnej. Czy zdarzyło nam się słyszeć, by ktoś robił awanturę w niepublicznym przedszkolu, że przyjęto dziecko dotknięte autyzmem (przypadek z „elitarnego” warszawskiego Wilanowa)? Ale to mało: pogardzamy i nienawidzimy nawet tych co odeszli, choćby ponieśli śmierć w służbie Ojczyzny. Zaczynamy działać, jak zaprogramowane maszyny, gdzie paliwem jest podawany przez niektóre media format, kreujący specyficzną rzeczywistość. Tylko, że zaczyna to mieć skutki uboczne nie przewidziane przez wielkich kreatorów, dokonujących brutalnej operacji, niczym lobotomii na żywym organizmie wielomilionowego społeczeństwa. Bo przecież nikt, i media i politycy, nie nawołują do odwracania się od obcokrajowców, tym bardziej od uchodźców. Wręcz przeciwnie.

Ale my zahartowani trwająca kilka lat zimną wojną domową kierujemy swoje negatywne emocje w kierunku kogokolwiek, kto nam nie odpowiada. A co tam, nawet niech będzie to „obcy”. I mimo, że to przecież nie wypada, to postawa niegodna Europejczyka, to nasza nienawiść, coraz słabiej tłumiona jest silniejsza.

Tylko, co w takiej sytuacji jesteśmy w stanie wspólnie zrobić? Bo przecież słyszymy co i raz takie gromkie nawoływania, szczególnie ze strony tych ośrodków, które stan emocjonalnego wrzenia społeczeństwa kreują. Zdaje się, że wspólnie to możemy kibicować Justynie Kowalczyk.

Tylko dlaczego ofiarami, tej sytuacji mają być uchodźcy?

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.